Paryżanie wzgardzili efektownym dziełem najsłynniejszego architekta świata Franka Gehry'ego. Ten w odpowiedzi nazwał ich pogardliwie filistynami i dodał, że oburza go ich ignorancja. Trudno się dziwić wściekłości architekta, zważywszy że prace na budowie trwały od roku i duża część budynku za 100 mln euro była już gotowa. Można sobie tylko wyobrażać ogrom jego zdziwienia – obiekt powstawał dla francuskiego magnata dóbr luksusowych i z pełnym poparciem Bertranda Delanoe, mera Paryża. A budowę zablokowało zrzeszenie 20 lokalnych organizacji powołane na rzecz ochrony Lasku Bulońskiego (Coordination pour la Sauvegarde du Bois de Boulogne), parku usytuowanego na obrzeżach 16. dzielnicy Paryża. To, co wyglądało na walkę z wiatrakami, okazało się, przynajmniej na razie, walką Dawida z Goliatem.
Budynek Gehry'ego miał powstać właśnie w okolicy Lasku Bulońskiego i Jardin d'Acclimatation, placu zabaw dla dzieci. „Chcą nam narzucić budynek o powierzchni 12 tysięcy mkw., wysoki na 46 metrów, o 20 metrów wyższy, niż rosnące tu drzewa. W Paryżu brakuje nam terenów zielonych, a nie muzeów" – mówił dla „Le Journal du Dimanche", prezes zrzeszenia obrońców lasku Francois Douady. W ubiegłym miesiącu sąd cofnął Gehry'emu pozwolenie na budowę, stwierdzając, że obiekt powstaje za blisko drogi publicznej. „Ale nieużywanej" – odparował ponoć sam mer Delanoe, krytykując decyzję sądu jako „absurd".
Pomieszanie interesów
Styl Gehry'ego jest rozpoznawalny na pierwszy rzut oka – krzywo poustawiane formy różnej wielkości, zachodzące na siebie ściany z pofałdowanej stali zapewniły mu miano dekonstruktywisty. To architektura ekspresyjna, ikoniczna, przyciągająca wzrok. Krytykowana za nieszczerość, fasadowość, za to, że kształt bryły nijak nie przekłada się na to, co zastaniemy w środku. Triumfy, jakie święciła przez lata, zawdzięcza m.in. Muzeum Guggenheima w Bilbao, które do zaniedbanego, industrialnego miasta przyciągnęło miliony turystów, zamieniając je w nowoczesną metropolię. Efektu Bilbao żadne miasto na świecie jednak nie powtórzyło, dziś coraz częściej można usłyszeć, że czasy architektonicznych ikon mamy za sobą.
W Paryżu Gehry nie użył swojego ulubionego tytanu, dominować miało szkło. Makieta transparentnego obiektu o nieregularnej powierzchni przypominała chmurę, lekkiego, kłębiastego cumulusa. Budynek miał zmieniać wygląd przy każdej zmianie światła czy pogody. Powstawał na zlecenie najbogatszego Francuza Bernarda Arnault, którego fortunę szacuje się na 27,5 mld dol. Arnault jest właścicielem grupy LVMH, należą do niej m.in. takie marki jak Louis Vuitton, Christian Dior i Givenchy. Jest też kolekcjonerem dzieł sztuki współczesnej i to właśnie tę pokaźną kolekcję (prac Basquiata, Bacona, Hirsta) miał pomieścić budynek zamówiony u amerykańskiego architekta. Mówi się, że Arnault pozazdrościł muzeum, które jego biznesowy rywal Francois Pinault stworzył w Wenecji w Palazzo Grassi. Dla Monsieur Pinault przebudowę siedemnastowiecznego pałacu przygotował Japończyk Tadao Ando, którego wyciszona, kontemplacyjna architektura to całkowite przeciwieństwo dzieł ekstrawertyka Gehry'ego.
Paryżanie znani są ze swojej niechęci do współczesnej architektury. Wciąż jest im bliżej do neoklasycystycznych kamienic Barona Haussmanna niż do modernisty Corbusiera, który miał w Paryżu swoją pracownię i mieszkał tam, odkąd skończył 29 lat. Wyprowadzony z równowagi Gehry powiedział o paryżanach, że chcą, by ich miasto trzymać w formalinie, jego zdaniem wykazali się egoizmem i lekceważeniem wspólnego dobra.