Poradnik hazardzisty, czyli jak zarabiać w dobie kryzysu

Kiedy bankrutują banki, giełdy lecą na pysk, a zarobioną ciężką pracą wypłatę zżera inflacja, najpewniejszym sposobem zarobku wydaje się... hazard. Oczywiście podparty solidnymi naukowymi podstawami

Publikacja: 25.08.2012 01:01

Poradnik hazardzisty, czyli jak zarabiać w dobie kryzysu

Foto: Bloomberg

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Codziennie rano staraj się sprawdzać listę najbogatszych. Jeśli cię tam nie ma – idź do pracy, radził Robert Orben, amerykański iluzjonista. Łatwo udzielać takich pouczeń, jeśli jest się w stanie wyczarować pieniądze wprost z pustego kapelusza, a przynajmniej – na podobieństwo finansistów z Wall Street – wrażenie pieniędzy. Co z tymi, których nazwiska nie znalazły się nie tylko na stronach „Forbesa”, ale nawet we  „Wprost”.

Może totolotek?

W Dużego Lotka gra połowa Polaków. Połowa społeczeństwa nie może się chyba mylić – gra musi być więc warta świeczki, prawda? Wydajesz dwa złote na najtańszy los, zaznaczasz sześć spośród liczb od 1 do 49 i – jeśli masz szczęście – zgarniasz ładną sumę. Wygrane potrafią być pokaźne. Analogiczne loterie w innych krajach na świecie przynoszą niekiedy jeszcze większe pieniądze. Szansa trafienia jest naprawdę mała, ale jeśli grać odpowiednio długo... No właśnie – czego należałoby się spodziewać? Rzut oka na tabelę kwot przeznaczanych na wygrane nie pozostawia złudzeń. Na każde 10 złotych wydane na kupony średnio (czyli właśnie grając naprawdę bardzo długo) otrzymamy... niecałe cztery złote nagrody.

Nie powinno nas to dziwić. W końcu loterie to nie instytucje charytatywne. Działają przede wszystkim dla własnego zysku. Totalizator przeznacza na wypłaty wygranych 51 procent wpływów, a więc głównym wygranym jest zawsze przede wszystkim on sam.

Ale jeśli już ktoś upiera się przy tej formie tracenia pieniędzy, warto obstawiać niepopularne kombinacje. Szansa trafienia jest równie nikła, ale w razie sukcesu nie trzeba z nikim dzielić się nagrodą.

W przeciwnym razie może nam się przytrafić to, co zdarzyło się 30 marca 1994 roku. Wylosowana wtedy szóstka miała wyjątkowo ładny, symetryczny rozkład na kuponie, więc po wypłatę nagrody zgłosiło się do kolektury ponad 80 osób...

O ile grający nie grają na chybił trafił, traktują kupon jak tarczę i starają się rozrzucać trafienia symetrycznie wokół środka. Dlatego też nasz wybitny matematyk Hugo Steinhaus polecał zakreślanie liczb leżących na skraju kuponu – na przykład 1, 2, 3, 4, 5, 6.

Jak zarobić na ruletce?

W porównaniu z Totalizatorem kasyna szokują brakiem zachłanności. Weźmy na przykład ruletkę. Poza 18 polami czerwonymi i 18 czarnymi jest tam jeszcze neutralne zero. Właśnie to pole gra na użytek kasyna. Szansa, że kulka zatrzyma się na nim, wynosi 1/37. Niewiele. Dlatego też i średnie straty, na które musimy się nastawiać, grając przez długi czas, są nieznaczne – to zaledwie 1,35 procent stawianej puli (w przypadku totka tracimy średnio prawie 50 procent). Kasyno nie chce oskubywać gości. Taka taktyka mogłaby doprowadzić tylko do rychłej utraty wszystkich klientów. Domy gry zarabiają przede wszystkim na obrocie pieniędzmi. Podobnie jak w totku, gra tutaj nie jest sprawiedliwa (średnio, w dłuższej perspektywie, zawsze się traci), ale przynajmniej nie traci się wiele. A w dodatku w odróżnieniu od Totalizatora matematyka zna sposób na ruletkę. To system zwany Martingale, bardzo prosty. Obstawiamy aż do skutku – czyli wygranej – wciąż jeden kolor. Jeśli nie wygrywamy – podwajamy stawkę. Jeśli czerwone wypadnie już za pierwszym razem – wygrywamy jeden żeton. Jeśli za drugim – w pierwszej grze wprawdzie tracimy żeton, ale w drugiej stawiamy dwa i wygrywamy cztery – więc znów jesteśmy żeton do przodu. Jeśli w drugiej grze nie dopisze nam szczęście, w trzeciej obstawiamy już cztery żetony. Jak wygramy, dostaniemy osiem żetonów, czyli znowu więcej, niż do tej pory straciliśmy (siedem). I tak dalej.

System dla Rain Mana

Znacie historię o facetach, którzy podróżując balonem, zostali zniesieni przez wiatr w nieznaną okolicę? Krzyknęli do przechodzącego dołem człowieka: „Gdzie jesteśmy?”. Ten pomyślał i odparł: „W balonie”. „Ależ mamy pecha – powiedział któryś z pasażerów gondoli – że trafiliśmy na matematyka!”. „Skąd wiesz?” – zapytali go koledzy. „Bo podał odpowiedź logiczną, pewną i całkowicie bezużyteczną” – brzmiało wyjaśnienie. Trochę podobnie jest z systemem Martingale. Daje wprawdzie naukową pewność wygranej, ale jest to pewność całkowicie... bezużyteczna. Dlaczego? Bo zakłada, że zechcemy na grę poświęcić nieograniczoną ilość czasu i że mamy nieograniczone środki. Martingale mówi, że wygramy, ale nie mówi kiedy. Jeśli nie mamy szczęścia, możemy przegrywać nawet 37 razy z rzędu. Ha! To już nawet nie jest kwestia straty czasu. Pamiętajmy, że system każe po każdej przegranej podwajać stawkę. Po 37 partiach trzeba by więc postawić 68 719 476 736 żetonów. Nie znajdziemy tylu w całym kasynie, a pewnie nawet we wszystkich kasynach świata.

Zresztą domy gry bronią się przed systemami opartymi na Martingale, ustalając tak zwany limit gry – najwyższą stawkę, której nie można przekroczyć w jednym zakładzie.

Czy to oznacza, że matematyka jest bezsilna i oferuje tylko teoretyczne konstrukcje niedające się stosować w praktyce, tj. w kasynie? Bynajmniej. Wystarczy porzucić ruletkę na rzecz blackjacka. Ta stara, XVIII-wieczna gra karciana została już poddana dogłębnej formalnej analizie i jest naprawdę sporo systemów pozwalających zapewnić sobie tu przewagę. Gdzie więc tkwi kruczek, bo przecież kasyna jeszcze nie zbankrutowały?

Systemy te ani nie są tajne, ani za dostęp do nich nie trzeba płacić wielkich pieniędzy. Żeby długo nie szukać, wystarczy zajrzeć na stronę www.bjmath.com. Jedyny problem polega na tym, że matematycy tworzyli je najwyraźniej dla podobnych sobie – wszystkie wymagają niewiarygodnie wyćwiczonej pamięci (przy stole nie wolno robić żadnych notatek, a żeby korzystać z systemu, trzeba mieć informacje o wszystkich kartach, które już zeszły z talii) i przeprowadzania niekiedy bardzo skomplikowanych obliczeń dotyczących aktual-nych i przyszłych kwot obstawiania.

Kasyna bronią się przed takimi mózgowcami. Simson Garfinkel – informatyk i autor bestsellerowego podręcznika „Web Security & Commerce” – podaje, że pionierskie zastosowania metod konsolidacji danychH są właśnie dziełem kasyn z Las Vegas, które starały się – korzystając z licznych rejestrów – odkrywać prawdziwą tożsamość swych klientów i nie wpuszczać w swe progi na przykład studentów MIT, jednej z najlepszych uczelni produkujących umysły ścisłe.

Czyżby nie było nadziei, a tytuł tego artykułu zwodził czytelnika? Na szczęście nie wszystko stracone. Tym, którzy wytrwali aż do tego miejsca, wreszcie zdradzimy skarbnicę sposobów, które nie dość, że działają, to jeszcze korzystać z nich mogą wszyscy, nawet ci, którzy nie umieją w pamięci wyciągać pierwiastków piątego stopnia z liczb większych od tysiąca.

Surebety, czyli pewniaki

Uwaga, szanowni państwo! Naukowo udowodniony i lekko osiągalny zysk mogą przynieść zakłady bukmacherskie!

Na czym polega ta zabawa? Na obstawianiu wyników przyszłych zdarzeń – zwykle zawodów sportowych. Jeśli bukmacher uważa, że faworytami w starciu, dajmy na to, Kaczorków z Kogutkami, są ci pierwsi, będzie przyjmował zakłady na Kogutków z wysokim kursem przebicia. Jeśli ocenia ich szanse na jeden do stu, wypłaty będą rzędu stu do jednego. Gdy – fuksem – wygrają Kogutki, to za każdą postawioną złotówkę otrzymasz stówę. Stawiając na faworyta, masz większe szanse wygranej, ale też proporcjonalnie mniejszą wygraną – na każdej złotówce zyskasz około grosza. Oferowane kursy są zwykle trochę mniejsze niż prosta odwrotność szansy na sukces – prawdziwy bukmacher zaoferowałby pewnie na Kogutków tylko 99 do jednego – sam też musi zarobić.

Na czym jednak polega tajemnica naszego zwycięstwa? Bukmacherów jest wielu i każdy z nich ma trochę inne przewidywania. Można więc znaleźć takie kursy, że umiejętnie obstawiając u jednego Kogutki, a u drugiego Kaczorki, jesteśmy wygrani niezależnie od wyniku meczu. Jak to możliwe? W ekstremalnej sytuacji, jeśli jeden z bukmacherów daje 3:1 za wygraną Kogutków, a drugi płaci 3:1 za wygraną Kaczorków, to stawiając dwa złote – po złotówce u każdego z nich – wygrywamy złotówkę niezależnie od wyników spotkania.

Takie sytuacje gracze nazywają surebetami – czyli obstawieniami bez ryzyka. Oczywiście w prawdziwych zakładach – w przeciwieństwie do przykładu powyżej – zysk nie jest imponujący i nie przekracza trzech–czterech procent stawki. Ale jest pewny i szybki.

Surebety można wynajdować samemu lub korzystać z usług specjalnych, płatnych serwisów. Kto chciałby o surebetach dowiedzieć się więcej, niech zajrzy na www.surebety.pl. To strona prowadzona przez praktyka, a zarazem teoretyka zakładów (autor jest matematykiem, autorem pracy „Zakłady bukmacherskie z matematycznego punktu widzenia”).

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Codziennie rano staraj się sprawdzać listę najbogatszych. Jeśli cię tam nie ma – idź do pracy, radził Robert Orben, amerykański iluzjonista. Łatwo udzielać takich pouczeń, jeśli jest się w stanie wyczarować pieniądze wprost z pustego kapelusza, a przynajmniej – na podobieństwo finansistów z Wall Street – wrażenie pieniędzy. Co z tymi, których nazwiska nie znalazły się nie tylko na stronach „Forbesa”, ale nawet we  „Wprost”.

Pozostało 95% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"