Przetrwało co najmniej pięć dekad, kiedy to pojawiło się wraz z zapomnianą dziś – miejmy nadzieję na zawsze – krwawą, brutalną, bezwzględną subkulturą gitowców. Ponurzy młodzieńcy chodzili w butach na wysokich obcasach nazywanych sztukasami, spodnie mieli szerokie – dzwony, kurtki zaś, najlepiej, skórzane. Ulubionym rekwizytem były brzytwa lub scyzoryk, którym okaleczali najczęściej hipisów, bo nie podobały się im długie włosy uważane za synonim zniewieścienia.

Ale też okaleczali się sami – rytualnie. Dawali tym dowód siły, odwagi, męstwa. Tak im się wydawało. Sznyty, czyli zrosty po okaleczeniu, były dowodem przynależności do subkultury.

Gitowcy zostali pokazani w niejednym filmie. Najsłynniejszy jest bodaj „Nie zaznasz spokoju". Jego bohater Tolek Bicz Maliniak terroryzował rodzinę, przyjaciół – całe osiedle. Nie tylko okaleczał, ale i gwałcił. Zbiorowe gwałty jego gitowskiej ferajny były jak krwawa komunia. Tych, którzy wybrali dobre życie – wyciągał z dołka. Wszystko widział na opak.

Dzisiejsi następcy Bicza zaciągają się w szeregi mafii, a po gitowcach pozostało krótkie „git" oznaczające mocną akceptację. Jeśli jesteśmy bardzo zadowoleni, jeśli chcemy powiedzieć coś więcej niż obłe i bezbarwne amerykańskie „OK" – możemy wykrzyknąć „Git. Gitara". To znaczy, że wszystko gra.