Eva i Adele, kobieco-męski duet z Berlina, określa siebie mianem „hermafrodytycznych bliźniąt z przyszłości”. Wzięli ślub w 1991 roku i od tej pory zaczęła się ich artystyczna kariera. „Gdziekolwiek jesteśmy, tam jest muzeum” – deklarują. Z pewnością odnieśli sukces – uchodzą za ikony współczesnej sztuki. A choć to gwiazdy, personalia zachowują w sekrecie. Pozostają anonimowi.
[srodtytul]Wystarczy być[/srodtytul]
Ich hasło brzmi: sztuka jest życiem i życie jest sztuką. Równolegle prowadzą dwie artystyczne strategie. Po pierwsze malują obrazy, robią grafiki, wykonują rzeźbo-instalacje, kręcą filmy wideo; po drugie – bywają. Podróżują po całym świecie, odwiedzają prestiżowe galerie i muzea, synchronizując wojaże z terminami ważnych wernisaży, międzynarodowych targów i przeglądów sztuki.
Wszystko po to, żeby się pojawić w jak największym tłumie. Jak mówią, to ich piedestał. Biennale Sztuki w Wenecji (nie opuścili ani jednego od prawie dwóch dekad), documenta w Kassel, targi w Bazylei, Berlinie, Kolonii, Miami – oto miejsca ich aktywności. Co robią? Po prostu przechadzają się wśród twórców, krytyków, celebrytów. Zachowują się zwyczajnie: witają znajomych, rozdają uśmiechy, rozmawiają, komentują prace. Na tym właśnie polega ich living art.
EVA&ADELE nawet pomiędzy najbardziej ekscentrycznymi typami zwracają powszechną uwagę. Są ubrani i ucharakteryzowani na lale. Identyczne. Do tego mają łyse łby jak u skinheadów. Bezwłose głowy kontrastują z kokieteryjnymi, kobiecymi kreacjami. Duet ubiera się w dziewczęce sukieneczki z koronek, tiuli, jedwabiu, z szerokimi marszczonymi spódniczkami. Do tego – tandetna i obfita biżuteria, parasoleczki, torebeczki. No i wysokie obcasy. Nomen omen, bo wyglądają, jakby urwali się z planu filmu Almodóvara.