Wydarzenie to miało miejsce w spektakularnej scenerii stazione Leopolda we Florencji. Ten stary dworzec kolejowy został zbudowany w latach 1841 – 1847 jako stacja końcowa linii Livorno – Florencja‚ a nadano mu imię ówczesnego wielkiego księcia Toskanii Leopolda von Habsburg–Lothringen. Po zjednoczeniu Włoch w 1861 roku cały ruch został przeniesiony na obecną stację centralną Santa Maria Novella‚ a zabudowania stacji Leopolda zostały prawie od razu wykorzystane w celach ekspozycyjnych. Już w rok po zamknięciu dla ruchu dworzec gościł pierwszą Włoską Wystawę Narodową‚ na której wystawiono największe osiągnięcia ówczesnej nauki i sztuki włoskiej‚ między innymi obrazy grupy awangardowych malarzy nazwanych później Macchiaioli.
Po dłuższym okresie nieużywania stazione Leopolda pod koniec XX wieku stała się znowu wspaniałym miejscem wystaw.
W tym roku wśród dziennikarzy z całego świata miło było zobaczyć silną reprezentację z Polski: Tomasz Prange-Baczyński i Wojciech Bońkowski z Warszawy oraz Wojciech Gogoliński z Krakowa.
Menu na uroczystą kolację było ambitne‚ ale‚ jak to często niestety bywa‚ za zachęcającymi nazwami stał dość marny efekt gastronomiczny. Tym bardziej przykro mi to mówić‚ że przecież w moim rodzinnym mieście zazwyczaj jada się znakomicie. Jako zakąski serwowano mus ze świeżych pomidorów skropiony nową oliwą z oliwek‚ zupę krem z dyni‚ w której czuło się wyłącznie sól, oraz tak zwanego tonno di Chianti (tuńczyka z Chianti). To jednak nie potrawa z tuńczyka, ale stosowany dawniej genialny wiejski sposób konserwowania mięsa na początku sezonu letniego‚ kiedy solenie nie gwarantowało utrzymania jego świeżości. Ratując od niezdrowej fermentacji lokalne białe wino‚ mieszankę trebbiano i malvasii, zaczęto go używać do gotowania mięsa z prosiąt‚ które później konserwowano przez całe lato w oliwie. Mięso ma delikatny, a jednocześnie wyrazisty smak i rzeczywiście przypomina nieco tuńczyka‚ a najlepiej prezentuje się na łożu z roszponki polane lekkim winegretem. Na pierwsze danie był makaron z wytwórni Fabriego‚ najlepszej w regionie Chianti‚ z gęstym sosem z jajek‚ sera pecorino ze skwarkami z suszonego i solonego podgardla.
Byłoby dobre‚ ale makaron nie był al dente. Drugie danie okazało się kompletnym rozczarowaniem: polędwiczki z cinta senese (czyli specjalnej rasy półdzikich świń hodowanych w okolicach Sieny) w sosie z Chianti Classico Riserva. Mięso było nawet kruche i soczyste‚ ale przytłumione sosem‚ do którego dodano zbyt dużo tymianku‚ co dało efekt smakowy kojarzący się raczej z lekarstwem. Zbawieniem okazały się dodatki, a szczególnie gotowana biała fasola zwana zolfino‚ typowa dla Toskanii‚ o pysznej maślanej konsystencji.