Pamiętam rysunek, na którym dwóch nurków ochoczo wbiega do morza. Tuż obok z rury kanalizacyjnej prosto do wody sączą się nieczystości, a wbity w nadmorski piasek znak zachęca: "Sport ekstremalny. Pływanie w ściekach". Ta wizja rysownika Clive'a Goddarda spełnia się na naszych oczach.
W śmieciach i odpadach grzęźniemy wszyscy, ale na razie mało kto wykorzystuje ten fakt dla zdrowia i urody. Do awangardy pod tym względem należą nowojorczycy, którzy na dawnym wysypisku zakładają park. Pomysłodawcą jest burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg.
[srodtytul]Spacer z foliówką [/srodtytul]
Trend, by sadzić drzewa w miejscach, które nie tylko nie kojarzą się z przyrodą, ale są wręcz symbolem jej degradacji, ma już ze 20 lat. Miejskie parki powstawały w nieczynnych hutach czy kopalniach. Tym razem jednak rzecz przybrała wyjątkowo spektakularną formę.
Fresh Kills to prawie 890 ha zasypanych niezniszczalnymi torebkami foliowymi, stosami przypalonych garnków i połamanych mebli – całym tym ohydztwem, które jedna z największych metropolii świata, trzecia na liście najbardziej zaludnionych (w 2007 roku ok. 8 mln mieszkańców) i śmieciotwórczych, produkowała przez pół wieku. Ulokowane na Staten Island wysypisko Fresh Kills przez lata dzierżyło zaszczytny tytuł największego na Ziemi. W czasach swej świetności przyjmowało prawie 30 tys. ton odpadów dziennie. Zamknięto je w 2001 roku.