[b][link=http://blog.rp.pl/bojanczyk/2009/06/25/na-marginesie-upadku-monnari/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Niechby i pod włoską nazwą, podobno inaczej się nie da. Ale w latach 90. debiutantom było łatwiej – międzynarodowe sieci nie przejechały jeszcze po naszym rynku walcem. A kto dziś oprze się gigantom?
Włosi najdzielniej bronili się przed inwazją, ale i oni polegli. We Włoszech widać, jak drastycznie zmalała liczba rodzinnych firm i małych sklepików, które były bogactwem miast. Zwinęły się wobec konkurencji międzynarodówek szyjących na wschodzie.
Chociaż popieram wszystko, co lokalne, nie mogę nie przyznać, że klient na wejściu sieciówek wyszedł dobrze. Dziewczyny, które kochają modę, ale nie mają budżetu, mogą tam kupić sukienki za 70, 80 zł, buty za stówę. Z wypowiedzi na forach mody wynika, że 250 zł za ciuch to wysoka cena. – Jaką macie najdroższą rzecz w szafie? – pada pytanie. Padają sumy 300, 400 zł.
Upadek Monnari komentowały internautki. Jedna napisała: „Dla mnie ta marka jakaś dziwna była, nie wiadomo dla kogo. Niby dla starszych, klasycznie, ale zawsze jakiś „pazur”, coś się pruje artystycznie... Raczej nie dla młodych, ale starsze znajome przez te „artystyczne prucia” też jej nie lubiły, może to ich zgubiło? Brak sprecyzowanego klienta?” Moim zdaniem bezbłędna diagnoza.