– Dla mnie to najważniejszy dodatek, bo mam go nieustannie przed oczyma. Kolczyków w uchu nie widzę, na buty nie patrzę, ale torbę kładę sobie na kolanach i kontempluję, podobnie jak jej zawartość – śmieje się Maryla Weiss, plastyczka, przedstawicielka ekonurtu. Pokazuje mi płócienny wór z motywem krowy Warhola. Wyciąga z niego mnóstwo drobiazgów. Wizytownik udziergany na szydełku, udekorowaną kalkomanią komórkę, portfel uszyty z tkaniny z nadrukiem krowy (pasujący do wora), portmonetkę ozdobioną haftami i etui na klucze z aplikacją. Rzec można, historia torebki – w torbie.
[srodtytul]Jałmużne[/srodtytul]
Tego lata w krakowskim Muzeum Narodowym zorganizowano premierowy w Polsce historyczny przegląd torebek. Pokaz „Zawsze pod ręką” składa się z ponad 400 eksponatów, z których najstarszy liczy sobie prawie siedem wieków, a najnowszy – sakwa utkana z żywych róż i hortensji – powstała na otwarcie wystawy.
Co damie wypadało mieć zawsze pod ręką? Mikroskopijna jałmużniczka to dowód, że dama nie dysponowała sumami większymi niż te, które wypadało wręczyć biednym. W średniowieczu duże skórzane „chlebaki” na listy bądź dokumenty nosili tylko panowie. Od XIII wieku, przez cały renesans, pojawiają się sakiewki ściągane za pomocą sznureczków, przypinane do szerokiego pasa. Ten przedmiot typu uniseks przetrwał do czasów, kiedy strój męski wyposażono w kieszenie. Sakiewkom często wszywano wewnętrzne przegródki, by uporządkować zawartość, lub doczepiano podręczne przedmioty do łańcuchowego pasa. Od razu było wiadomo, kto trzyma pod kluczem – dosłownie – całe gospodarstwo.
Ta moda wróciła w XIX wieku, kiedy zafascynowano się historią oraz dawnymi ubiorami. Tzw. chatelaines (słowo wywodzące się od kasztelanki, czyli pani na zamku) składały się z dopinanych do pasa biżuteryjnych klamerek, do których dowieszano notesiki, nożyczki, sakiewki, lusterko, flakonik perfum, naparstek, klucz. Cały majdan, dość ciężki, ale jakże dekoracyjny.