[b]Rz: Czy przetwory z owoców zajmują w polskiej sztuce kulinarnej godne miejsce?[/b]
[b]Hanna Szymanderska:[/b] Zdecydowanie. W polskiej literaturze jest mnóstwo opisów dawnych spiżarni i apteczek. Każda pani domu była z nich dumna – ich zawartość była świadectwem zaradności i umiejętności właścicielki. I każda miała „swoje tajemne przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie”. Prababki przekazywały je babkom, babki matkom, matki córkom i w ten sposób wiele przepisów przetrwało do dziś. To dzięki nim wiemy ciągle, jak przygotować konfiturę z róży, fiołkowy ocet, jarzębinowy dżem, galaretki z czarnego bzu czy chrupiące kiszone ogórki.
[b]Dla większości z nas przetwory to dżem z truskawek czy powidła z wiśni. Co dawniej jeszcze bywało w polskich spiżarniach?[/b]
W zasadzie nie było owoców i warzyw, z których nie robiono by przetworów na zimę. Przygotowywano na zimę gruszki, śliwki, morele, brzoskwinie, borówki, żurawiny, ale także berberys, jarzębinę czy owoce derenia. Wykorzystywano fenkuł, bakłażany – zwane wówczas z francuska oberżynami – chmiel, szparagi.
Nie „przepuszczano” kwiatom – fiołkom, pierwiosnkom. Fantazja naszych prababek była nieograniczona.