W Polsce marmolada niezbyt dobrze się kojarzy. Z nieprzezroczystą masą z nie wiadomo jakich owoców. W przypadku marmolady rodem z Anglii warto zawiesić uprzedzenia na kołku. Na wyspach miano to odnosi się prawie wyłącznie do przetworów z cytrusów, w których słodycz cukru miesza się z cierpkawą nutą południowych owoców.
Klasyczna to marmolada z gorzkawych, ale niezwykle aromatycznych sewilskich pomarańczy dostępnych na przełomie późnej zimy i wczesnej wiosny. W słoikach znajdziemy większe lub mniejsze kawałki skórki owocu („thick” lub „thin cut”) urozmaicającej wygląd i teksturę galaretki. Dzisiaj mamy marmolady z cytryn, grejpfrutów, mandarynek, limonek, cytrusów łączonych z kandyzowanym imbirem lub odrobiną whisky.
Przepisy na marmoladę z pomarańczy (polecaną jako dodatek do ciężkostrawnych dań) pojawiały się w brytyjskich książkach kucharskich na początku XVII wieku. Jednak jeśli chodzi o genezę pomysłu na dżem z cytrusów, wersji jest kilka. Według najpowszechniej uznawanej taka marmolada jest dziełem Szkotki Janet Keiller, która szukała sposobu na przerobienie gorzkich, sewilskich pomarańczy kupionych po okazyjnej cenie przez jej męża w porcie Dundee. Jej wynalazek tak zasmakował Brytyjczykom, że w 1797 roku małżeństwo Keillerów otworzyło pierwszą fabrykę pomarańczowej marmolady.
Pewniejsze od okoliczności narodzin „tej pierwszej” jest to, że nazwa brytyjskiej gorzkiej marmolady i jej słodkich, kontynentalnych kuzynek wywodzi się od portugalskiego słowa „marmelos”, oznaczającego pigwy. Informacje o zapakowanych w drewniane skrzynki „marmelada” z przetartych pigw i cukru można znaleźć w XV-wiecznych brytyjskich księgach portowych.
[srodtytul]Z rokitnika i derenia[/srodtytul]