To idzie młodość, ale dokąd?

Uczelnie, które kształcą polskich projektantów, pękają w szwach, jednak popytu na unikatowe kolekcje – brak

Publikacja: 29.04.2010 01:38

To idzie młodość, ale dokąd?

Foto: ROL

W maju 2008 r. dwie młode projektantki Natalia Roefler i Anna Leoniec, świeżo po studiach w Londynie, zorganizowały w Warszawie swój pierwszy pokaz mody. Kolekcja była świetna. Naturalne materiały, pomysłowe konstrukcje, rzeczy do noszenia cały dzień, nie tylko wieczorowe. Widać było talent i dobrze opanowane rzemiosło. Natalia i Anna otworzyły własne studio projektowe i własny sklep Oneeighty (to nazwa duetu) w centrum Warszawy, gdzie oprócz ubrań były najmodniejsze dżinsy i buty.

Dokładnie dwa lata później odwiedziłam projektantki. Zamiast ich własnych kreacji w sklepie są tuniki po 150 zł, dżinsy, balerinki po 90 zł. Jednostkowe, starannie uszyte ubrania nie znalazły tylu klientek, ile pozwoliłoby opłacić krawcowe, tkaniny, czynsz za pracownię i sklep. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała marzenia.

– Obcięłyśmy ceny o jedno zero – mówią Natalia i Anna. – Naszą kolekcję musiałyśmy wyprzedać częściowo po kosztach, teraz w butiku mamy tańsze rzeczy. Uczymy się Excela, żeby opanować księgowość. Do interesu nie dokładamy, ale teraz wiemy już, że w Polsce nie ma rynku dla ubrań projektantów. Jak ktoś ma pieniądze, wyda je raczej na ciuch ze znaną metką, nie na pojedynczy projekt, jakkolwiek by on był oryginalny.

[srodtytul]Rzecz, która ubiera[/srodtytul]

Z podobnymi problemami boryka się Joanna Klimas, projektantka, która reaktywowała działalność po kilku latach nieobecności na rynku. W jej minimalistycznym studiu na warszawskim Muranowie oglądam precyzyjne artystyczne sukienki, tuniki, bluzki. Wszystko egzemplarze pojedyncze, szyte ręcznie. Tunikę z szaro-czarnego jedwabiu można włożyć równie dobrze do swetra do pracy, jak i na wieczór – to rzecz, która ubiera. Ostatnia kolekcja Klimas, nawiązująca do stylu folk, wykończona jest rękodzielniczymi tkaninami w polskie wzory. Ceny od 600 – 700 zł do kilku tysięcy za suknię ślubną czy wieczorową.

– Nie ma u nas jeszcze klientów na takie rzeczy – mówi Klimas. I wylicza koszty utrzymania pracowni, ceny tkanin, pensje krawcowych. Zastanawia się nad wyjściem ze swoją kolekcją za granicę. Ale to także wymaga nakładów. Wynajęcie powierzchni na porządnych targach w Paryżu na cztery dni kosztuje 50 tys. zł. No i trzeba zainwestować w kolekcję uszytą w pełnej gamie rozmiarów.

[srodtytul]Siła mitu[/srodtytul]

Nie od razu zostaje się Johnem Galliano, ale polscy młodzi kandydaci na projektantów jeszcze tego nie wiedzą. Tysiące młodych rwie się do kariery w modzie. Już widzą siebie na salonach, na zdjęciach w „Gali”, „Vivie”, na podium w Paryżu. Tak działa siła mitu wielkiej mody.

[wyimek]Tysiące młodych rwie się do kariery. Już widzą siebie na zdjęciach w „Gali”, na podium w Paryżu[/wyimek]

– W Londynie może jedna, dwie osoby z całego roku zostają asystentem asystenta w znanym domu mody – kontrują Leoniec i Roefler. – Większość ląduje w firmach, w których pracują anonimowo. Dostać pracę w Top Shopie to szczyt marzeń. Przebicie się zabiera około dziesięciu lat. W London College of Fashion uczą warsztatu, projektowania dla sieciowych firm – Tesco, Esprit.

W Warszawie butiki z projektanckimi ubraniami zwinęły się. Z Brackiej, Chmielnej, z Promenady. Ilu znajdzie się chętnych na artystycznie wystrzępione tuniki po 900 zł? Młodzież siebie i swoją produkcję ceni wysoko. Oglądałam w Łodzi doskonałe ubrania Peggy Pawlowski: piękne tkaniny, krój. Ich ceny nie ustępują Yamamoto, Comme des Garcons. A przecież w markowych wyrobach większość ceny stanowią reklama i marketing. Projektant tych kosztów nie ponosi.

– Przychodzi do mnie dziewczyna z ręcznie zrobioną biżuterią – mówi Izabela Woźny, która prowadzi showroom Pomada zajmujący się promocją firm, marek i początkujących projektantów. – I za naszyjnik z koralików kupowanych na wagę żąda 600 zł. Szybko sprowadzam ją na ziemię.

„My nie sprzedajemy ubrań, sprzedajemy marzenia” – powiedział kiedyś Robert Polet, prezes firmy Gucci. Ma się wrażenie, że tymi marzeniami napędzany jest pęd młodych na studia projektowania mody. Jak jest popyt, musi być podaż. Otwiera się wydział mody na warszawskiej ASP, w SWPS trwa kurs podyplomowy o modzie. W zeszłym tygodniu obejrzałam pokaz dyplomowy studentów Międzynarodowej Szkoły Kostiumografii i Projektowania Ubioru w Warszawie. Pokazano 28 kolekcji.

Nie można zbyć ich jednym zdaniem, bo style są różne. Od futurystycznego minimalizmu Anny Iwanow przez architekturę Joanny Wysoczyńskiej po wypracowane, delikatne ubrania Anny Pichouginy. Widać pracę, ujawniają się talenty. Ale dzisiaj w świecie, w którym krążą dziesiątki tysięcy pomysłów, trudno o zaskoczenie. Co można jeszcze odkryć, projektując marynarkę czy spodnie? Powstaje pytanie, co będzie dalej z tymi młodymi ludźmi.

– Będzie dobrze, jeśli jeden z tych 28 się przebije i znajdzie pracę pozwalającą mu się utrzymać – mówi Hanna Gajos, redaktor naczelna pisma „Rynek Mody”, członek jury przyznającego absolwentom nagrody. – Dziwi mnie tylko, że na widowni zamiast właścicieli firm odzieżowych, którzy powinni szukać tu kandydatów do pracy, znajdują się znajomi i gwiazdki telewizyjne.

[srodtytul]Nie tylko dla gwiazd[/srodtytul]

W zeszłym tygodniu brałam udział w warsztatach mody i międzynarodowej konferencji „Kultura mody XXI wieku”, imprezie zorganizowanej przez Fundację Future in Fashion, Muzeum Sztuki w Łodzi oraz Katedrę Ubioru ASP w Łodzi. Wypowiadali się dziennikarze, styliści, teoretycy i przedsiębiorcy. Projektantka Anna Kuczyńska: – Nie jest tak źle z polską modą. W końcu działamy dopiero od 20 lat. Trzeba cierpliwości. Andrzej Foder, dyrektor MSKiP: – Na nasze pokazy nie przyjdą media, jeśli nie zaprosi się celebrytów. Dr hab. Sylwia Romecka z Fundacji Future in Fashion wystąpiła do władz Łodzi o zwolnienie projektantów z czynszu. Było ciekawie, ale odpowiedzi na to, co będzie dalej z polską modą, nie udało się znaleźć.

Jednak stwierdzić, że nasi projektanci przymierają głodem, byłoby przesadą. W mechanizmach rynkowych odnalazł się Tomasz Ossoliński, który projektuje dla zakładów w Bytomiu i szyje garnitury na miarę. Małgorzata Baczyńska ma wspaniałe studio, a jej zwiewne kreacje kupują nie tylko gwiazdy seriali. Dobrze prosperuje Dawid Woliński. Świetnie się ma Izabela Łapińska, która znalazła własny styl i własnych odbiorców. Ale to wszystko ludzie z kilkunastoletnim stażem na rynku.

– Często spotykam się z młodymi projektantami i widzę, że jeżdżą dobrymi samochodami, mają świetne mieszkania. Zapraszają do restauracji. Jak to się dzieje? Myślę, że niektórzy szyją na Rosję – mówi Hanna Gajos.

Oscar de la Renta zapytany ostatnio, kiedy odejdzie na emeryturę, odpowiedział, że wtedy, gdy nauczy się wszystkiego. – Uczę się każdego dnia – dodał.

Te słowa starszego pana młodzi kandydaci na gwiazdy powinni sobie wziąć do serca.

W maju 2008 r. dwie młode projektantki Natalia Roefler i Anna Leoniec, świeżo po studiach w Londynie, zorganizowały w Warszawie swój pierwszy pokaz mody. Kolekcja była świetna. Naturalne materiały, pomysłowe konstrukcje, rzeczy do noszenia cały dzień, nie tylko wieczorowe. Widać było talent i dobrze opanowane rzemiosło. Natalia i Anna otworzyły własne studio projektowe i własny sklep Oneeighty (to nazwa duetu) w centrum Warszawy, gdzie oprócz ubrań były najmodniejsze dżinsy i buty.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
„Nie pytaj o Polskę": wystawa o polskiej mentalności inspirowana polskimi szlagierami
Kultura
Złote Lwy i nagrody Biennale Architektury w Wenecji
Kultura
Muzeum Polin: Powojenne traumy i dylematy ocalałych z Zagłady
Kultura
Jeff Koons, Niki de Saint Phalle, Modigliani na TOP CHARITY Art w Wilanowie
Kultura
Łazienki Królewskie w Warszawie: długa majówka