Odpoczywający tu spracowany obywatel chętnie wrzuca na ruszt smażonego sandacza z frytkami, zakąsza rolmopsem po kaszubsku, zagryza gofrem z frużeliną (czyli czymś pomiędzy konfiturami i dżemem), a wszystko zalewa dwoma kufelkami piwa.
[srodtytul]Zaskoczenia[/srodtytul]
Moje pierwsze wspomnienia jedzenia to obrazek znad morza: kolejka, która stała w Dębkach po pepsi w butelkach lub lemoniadę w zgrzewanych foliowych woreczkach, lody bambino roznoszone na plaży i nieśmiertelna smażona flądra.
Po latach, już jako nieco rozwydrzony nastolatek, znów znalazłem się nad Bałtykiem. I – może to kwestia młodzieńczego nadużywania alkoholu – ale byłem wtedy mile zaskoczony pysznymi śledziami, świeżą rybką prosto z patelni, ciastami (ze zjawiskowym pleśniakiem na czele).
Całkiem niedawno na myśl o powrocie nad Bałtyk aż pogłaskałem się po brzuchu. Niestety, okazało się, że więcej nie znaczy lepiej, a drożej – smaczniej. Obawiam się, że obok plagi sinic grozi nam kulinarna katastrofa.