Czerwone maki w Mikoan Bar

Barman w barze w Kioto puszcza w ruch po kontuarze szklankę z żubrówką. Jak Cybulski w słynnej scenie z filmu „Popiół i diament”

Publikacja: 16.07.2010 00:51

Wśród stałych bywalców baru spotkałem ludzi zafascynowanych polską kulturą

Wśród stałych bywalców baru spotkałem ludzi zafascynowanych polską kulturą

Foto: Fotorzepa, JM Jarosław Murawski

Red

Wejście do baru Mikoan łatwo przeoczyć. Idąc Teramachi-dori‚ przy której skupiają się sklepy z elektroniką‚ trzeba znaleźć wąski przesmyk tuż za trzygwiazdkowym hotelem kapsułowym 9 hours i wchodząc między ściany plakatów‚ dojść do małego podwórka. Podwórko pełni rolę czyśćca – można otrząsnąć z wody parasol‚ wystukać buty o asfalt. Dalej‚ za drzwiami‚ jest już raj.

Barmanka uśmiecha się i wskazuje stołek przy samym końcu kontuaru. Dziś dużo więcej klientów niż wczoraj‚ przy czym dużo więcej oznacza sześć‚ siedem osób‚ bo tylko tyle mieści się w zagraconym barze przypominającym antykwariat‚ który zagubił sens istnienia i tylko przyjmuje stare rzeczy‚ ale ich nie sprzedaje. W odbijanej na ksero ulotce bar prosi klientów‚ by powiadomili telefonicznie‚ jeśli „ich party obejmuje więcej niż trzy osoby”. Tę prośbę można zrozumieć‚ „więcej niż trzy osoby” oznacza bowiem trudną dla każdej placówki gastronomicznej sytuację nagłego wypełnienia połowy lokalu.

W wystroju królują motywy kocie: obrazy‚ porcelanowe figurki‚ pluszaki‚ książki. Koty w ich formie doczesnej leżą rozłożone na szafkach lub snują się między nogami klientów. Sufit oblepiony jest wycinkami z gazet‚ plakatami i okładkami płyt – przede wszystkim jazzowych. Bo w Mikoan z głośników sączy się jazz i jest to równie silnie wpisany w istotę tego miejsca motyw co koty. Między nalewaniem kolejnych kufli piwa barmanki wymieniają nagrania Hanckocka na Davisa lub Coltrane’a‚ a audytorium tylko potakuje głowami.

[srodtytul]Czy Hiroszima zasłużyła na swój los[/srodtytul]

Mikoan reklamuje się na tablicy przed wejściem jako restauracja wegetariańska i czasem udaje się na to hasło zwabić kilku zachodnich turystów‚ którym znudziły się już zestawy sushi‚ rameny i japońskie pierożki z mięsem. Tak jak teraz‚ kiedy przy barze siedzi para Europejczyków. Ale do Mikoan nie przychodzi się, żeby się najeść. Wystarczy 500 jenów – tyle kosztuje kufel piwa Yebisu – by dostać znacznie więcej: wejściówkę na happening towarzysko-artystyczny‚ który rozgrywa się tu prawie każdego wieczoru.

Para właśnie skończyła jeść. Mężczyzna wyciąga wypełniony dużymi japońskimi banknotami portfel‚ płaci. Wychodzą. Drzwiami‚ które zamykają za sobą‚ chyba przewrócili jakieś kostki domina. – Maciek‚ Maciek? – starszawy Japończyk‚ sączący wcześniej alkohol mniej więcej pośrodku barowej serpentyny‚ stoi teraz przede mną. W ręku trzyma butelkę żubrówki. Barmanka‚ która musiała mu powiedzieć‚ że jestem z Polski‚ już podaje szklankę. – Maciek? Łajda! – powtarza Japończyk i stuka swoją szklanką o moją. I wyjaśnia – jest wielkim fanem filmów Wajdy‚ a w szczególności „Popiołu i diamentu”. Historia Maćka Chełmickiego‚ który ma opory przed zabijaniem opanowujących kraj po wojnie komunistów‚ bardzo przemawia do mojego rozmówcy‚ który okazuje się starym japońskim komunistą. – Uwielbialiśmy ten film! – wzrusza się. Bierze szklankę i puszcza ją w ruch po kontuarze‚ jak Cybulski w słynnej scenie z filmu.

– Należałeś do partii komunistycznej? – pytam. – Byłem sympatykiem – odpowiada Japończyk. – Wszyscy byliśmy – pokazuje na barmankę‚ która kiwa głową. – Wszyscy też byliśmy zafascynowani Polską. A to znasz?

Zaczyna śpiewać po japońsku. Dołącza jego towarzyszka zza kontuaru. Na początku trudno rozpoznać podszytą żubrówką i obcymi słowami melodię‚ ale kiedy pieśń wkracza w refren‚ wszystko robi się jasne: to „Czerwone maki na Monte Cassino...”. Śpiewane także w „Popiele i Diamencie” podczas sceny przy barze. Nie wierzę własnym uszom. – Mówiłem ci‚ byliśmy zafascynowani Polską.

Powstała w 1922 roku Japońska Partia Komunistyczna walczyła z polityką cesarstwa‚ które stanęło po stronie państw Osi podczas II wojny światowej i rozpoczęło brutalny podbój Azji. Po przegranej wojnie JPK była przedmiotem ataków i inwigilacji przez Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego i Komunistyczną Partię Chin. Dziś jest znaczącą siłą polityczną – ma 400 tys. członków‚ 16 parlamentarzystów.

Rozmawiamy o Hiroszimie‚ z której akurat wracam. Porównanie jej zniszczenia do zrównania z ziemią Warszawy budzi opór mojego rozmówcy – przekonuje‚ że Hiroszima była niezwykle ważnym ośrodkiem wojskowym i centrum japońskiego militaryzmu‚ stąd niejako zasłużyła na swój los. Nie znaczy to‚ że japońscy komuniści wielbią Amerykanów. Dostaję ulotkę – protest przeciw obecności baz amerykańskich na Okinawie. Likwidacja wojskowego sojuszu z USA to dziś główny cel polityczny JPK.

[srodtytul]Pieśń smutna, jak Japończyk po czterdziestce[/srodtytul]

Na stół wjeżdża kolejny utwór‚ zapowiadany jako polska pieśń wojenna. Tym razem ma być w oryginale. Coś‚ co zaczyna się od „czo-la‚ czo-la” okazuje się naszym „Sto lat!”. Tłumaczę Japończykom‚ że to nie pieśń bojowa‚ ale słowiańska wersja „Happy Birthday”. Widzę rozczarowanie. Wrodzona uprzejmość Japończyków każe im uprzejmie się upijać. Najczęściej jednak na smutno.

Tak też czynią dwaj inni bywalcy baru Mikoan. Rzecz dzieje się w dniu poprzedzającym barowe odśpiewanie „Czerwonych maków”. Ich rozmowę przerywają częste chwile ciszy‚ podczas których obaj zastygają w czymś w rodzaju półsnu‚ balansując między postawą barową wyprostowaną – od której zaczyna się zwykle wizytę w barze – a postawą „głowa na blacie”‚ na której Japończyk najczęściej kończy (chyba że wcześniej zdąży opuścić lokal). Ożywiają się‚ kiedy zaczynam konwersację z siedzącą obok mnie włosko-niemiecką parą‚ która od kilku lat mieszka w Kioto. I jak to w Mikoan‚ nagle pojawia się gitara (wytrzaśnięta spod ziemi przez zapobiegliwe barmanki) i Europejczycy już zaczynają śpiewać słynną pieśń włoskich partyzantów „Bella ciao”. Gitarę przejmuje następnie Japończyk‚ intonując pieśń tak smutną‚ jak smutny potrafi być Japończyk po czterdziestce.

– Jestem już bardzo stary – wyznaje 46-latek. Ten pogląd podziela większość mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni‚ będących w jego wieku. Dla Japończyka najszczęśliwszy okres w życiu to studia – jedyny czas‚ kiedy może oddawać się przyjemnościom życia. Wraz z rozpoczęciem pracy i założeniem rodziny zaczyna się rutyna wypełniających całe dni obowiązków. Jedynym łącznikiem ze szczęśliwym studenckim okresem stają się takie przybytki jak bar Mikoan‚ gdzie przy szklaneczce japońskiej wódki shochu można oddać się wspomnieniom.

A skoro jesteśmy w Mikoan‚ polskiego akcentu nie może zabraknąć – smutny gitarzysta‚ dziś nauczyciel w Hiroszimie‚ podczas studiów próbował uczyć się polskiego. Niestety‚ język Mickiewicza okazał się dla niego „demonically difficult”. Poprzestał na prostszym esperanto i włada językiem stworzonym przez Ludwika Zamenhoffa. Bardzo chciał jechać na Światowy Kongres Esperanto‚ który w 2009 roku odbywał się w Białymstoku‚ ale nie miał pieniędzy. Być może nie miał też czasu‚ bo‚ odkąd pamięta‚ każdego dnia ogląda kilka filmów. Jego ranking najwybitniejszych reżyserów filmowych‚ oparty na gruntownej znajomości przedmiotu‚ też nie może obyć się bez Polaka: Polański stoi w nim na równi z Kurosawą‚ Hitchcockiem i Kubrickiem.

Kiedy opuszczam Mikoan‚ barmanki nie pozwalają mi zapłacić za piwo (nie mówiąc o żubrówce). Na drogę dostaję jeszcze dwie paczki chrupek ryżowych. Czy to nie jest kolejny polski akcent?

Wejście do baru Mikoan łatwo przeoczyć. Idąc Teramachi-dori‚ przy której skupiają się sklepy z elektroniką‚ trzeba znaleźć wąski przesmyk tuż za trzygwiazdkowym hotelem kapsułowym 9 hours i wchodząc między ściany plakatów‚ dojść do małego podwórka. Podwórko pełni rolę czyśćca – można otrząsnąć z wody parasol‚ wystukać buty o asfalt. Dalej‚ za drzwiami‚ jest już raj.

Barmanka uśmiecha się i wskazuje stołek przy samym końcu kontuaru. Dziś dużo więcej klientów niż wczoraj‚ przy czym dużo więcej oznacza sześć‚ siedem osób‚ bo tylko tyle mieści się w zagraconym barze przypominającym antykwariat‚ który zagubił sens istnienia i tylko przyjmuje stare rzeczy‚ ale ich nie sprzedaje. W odbijanej na ksero ulotce bar prosi klientów‚ by powiadomili telefonicznie‚ jeśli „ich party obejmuje więcej niż trzy osoby”. Tę prośbę można zrozumieć‚ „więcej niż trzy osoby” oznacza bowiem trudną dla każdej placówki gastronomicznej sytuację nagłego wypełnienia połowy lokalu.

Pozostało 86% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"