– Jeśli będą pieniądze na remont i możliwość odbudowy w Falmouth, statek mógłby popłynąć dalej. Tym bardziej że nie ma przeciwwskazań do prowadzenia lekcji na "Fryderyku Chopinie" w czasie remontu – uspokaja kapitan Krzysztof Baranowski, organizator "Szkoły pod żaglami".
Dotarł on do portu Falmouth u wybrzeży Kornwalii, gdzie w poniedziałek rano "Fryderyk Chopin" został bezpiecznie doholowany.
Żaglowiec, którym 35 gimnazjalistów wypłynęło 3 października w czteromiesięczny rejs na Karaiby, w ostatni piątek ok. 160 km na południowy zachód od brytyjskich wysp Scilly w wyniku złej pogody stracił maszty. – Działo się to na granicy płyty kontynentalnej, gdzie występują bardzo duże różnice głębokości. Wpływając na płytsze morze, statek trafił na idącą z oceanu falę, która spiętrzała się i uderzała w bukszpryt (drzewce wystające z dziobu statku – red.) – opowiada "Rz" kapitan Baranowski. – Dziobali te fale, dziobali, aż bukszpryt się złamał. Wkrótce nie wytrzymały przymocowane do niego liny, które podtrzymywały maszty. Te z kolei chwiały się na wszystkie strony, aż się połamały.
– Dzięki Bogu skończyło się na strachu – mówi "Rz" Dariusz Wojcieszak, którego syn Iwo płynął żaglowcem.
"Rz" już w niedzielę w południe informowała na stronach internetowych, że uczestnicy wyprawy są w dobrej kondycji fizycznej i psychicznej. – Nikt nie jest przerażony, mamy się świetnie – opowiadała przebywająca na statku Alicja Kromka.