Kiedy nagrywaliśmy płytę „Schody”, zwierzyłem się Czesiowi Niemenowi, że będzie ciężka, mroczna. Odpowiedział: „Ciężkie czasy, ciężkie piosenki”. Nasiąkamy tym, co się dzieje wokół nas. Ale każdego dnia trzeba podnieść dupsko. Żyć. Idę na siłownię. Jeżdżę na rowerze. Wchodzę do sauny, wychodzę czysty. Widzę, że świat jest piękny. Nowa płyta ma być oczyszczająca. Energetyczna, optymistyczna.
Teksty Bogdana Olewicza mocno punktują paranoje współczesności. Ale czy rock może zbawić świat?
Nie sądzę. Warto jednak rozmawiać z tymi, którzy poszukują wartości. Występowaliśmy ostatnio w Radomiu, który pamiętam z niesamowitego koncertu na początku lat 80., kiedy zbuntowanych młodych ludzi zomowcy bili pałami. Teraz „Niepokonanych” śpiewali z nami przedstawiciele wszystkich generacji. Z zabawy zrodziła się chwila refleksji. Widziałem łzy w oczach. Dla takich chwil warto grać.
Śpiewa pan o cyrku komercji. Trudno nie być klaunem?
Staram się żyć normalnie. Od lat mieszkam w Józefowie, gdzie sąsiad zna sąsiada. Pomagamy sobie. Byłem też w domu mojej córki Patrycji. Nowym, bardzo pięknym, ale tam nikt nikogo nie zna. Sąsiedzi rozmawiają ze sobą, jak ktoś hałasuje albo narzyga na schody.
Jest pan odporny na elektroniczne gadżety?