Jak nie zabłądzić w labiryncie z kukurydzy

Projektowanie labiryntów jest jak gra w szachy. Z tym, że ostatecznie zawsze zgadzasz się przegrać.

Publikacja: 17.10.2011 11:15

Kukurydziany labirynt w Delingsdorf, Niemcy (autor zdjęcia: Karsten Eggert)

Kukurydziany labirynt w Delingsdorf, Niemcy (autor zdjęcia: Karsten Eggert)

Foto: Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported

Pokonywanie kukurydzianych labiryntów do dość młoda rozrywka, głównie  Amerykanów - pierwsze powstały tam w 1993 roku. Są wzorowane na żywopłotowych labiryntach, od setek lat zdobiących ogrody europejskich zamków i pałaców.

Pola wysokiej kukurydzy usiane są plątaniną wąskich dróżek. Dla urozmaicenia dodaje się ronda, mostki, skrzyżowania. Zadanie jest z pozoru proste: najpierw skutecznie się zgubić, potem, co już nieco trudniejsze, skutecznie odnaleźć.

O tym, że nie bywa to łatwe, przekonała się pewna rodzina z Massachusetts. Małżeństwo z małym dzieckiem i niemowlęciem nie zdołało znaleźć wyjścia przed zmrokiem. Z pola kukurydzy musiała ich ściągać policja. Jak się potem okazało, spanikowani rodzice dzwonili pod numer alarmowy stojąc 10 metrów od wyjścia. - To jeden z prostszych projektów - dziwi się Brett Herbst, który opracował układ labiryntu. - Zwykle wyjście z niego zajmuje około 20 minut.

Współczesne kukurydziane labirynty są projektowane z pomocą zaawansowanych programów komputerowych. Mają stanowić wyzwanie, nigdy zagrożenie. Adrian Fisher, autor najdłuższego na świecie labiryntu, porównuje tę pracę do gry w szachy z odwiedzającymi - Planujesz  wszystkie ruchy z wyprzedzeniem. Z tym, że na końcu zawsze zgadzasz się przegrać.

- Zaczynam od stworzenia najtrudniejszego projektu, jaki mogę sobie wyobrazić. Potem go sukcesywnie upraszczam - dodaję przejścia, punkty orientacyjne - mówi Fisher.

Ważny jest też czynnik psychologiczny. Właściciele labiryntów często świadomie zawyżają czas potrzebny na przejście labiryntu. Inaczej goście wychodziliby sfrustrowani, albo, co gorsza, wpadali w panikę.

Są uniwersalne sposoby na wyjście z labiryntu. W przypadku tych prostszych wystarczy trzymać się cały czas prawej lub lewej ściany - ta metoda w końcu doprowadzi nas do wyjścia.

Nowoczesne labirynty są coraz większe i bardziej skomplikowane. Projektanci umieszczają w nich wskazówki i podpowiedzi. Mogą to być tablice z zagadkami, których rozwiązania wskazują właściwą drogę, lub punkty, w których można poprosić o odprowadzenie do wyjścia.

Niektórzy ludzie szybciej odnajdują się w labiryntach - mówi Louis Pugliese, profesor psychologii, z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Northridge. Żeby poradzić sobie z taką trójwymiarową łamigłówką trzeba umieć stworzyć w głowie mapę miejsc, które już się odwiedziło. Osobom nieobdarzonym taką umiejętnością pozostają sztuczki znane z harcerstwa. - Możemy na przykład kłaść kamienie u wylotu ścieżek, którymi już szliśmy - mówi profesor. - O ile oczywiście znajdziemy kamienie na polu kukurydzy.

Bob Connor, właściciel labiryntu, w którym zagubiła się czteroosobowa rodzina, zarzeka się, że był to pierwszy taki przypadek. Wszyscy goście przed wejściem na pole dostają komplet wskazówek, a wewnątrz labiryntu stoją znaki z numerem alarmowym.

Kiedy wszystkie metody ratunku zawiodą, farmer radzi uciec się do najprostszego rozwiązania: - To w końcu nie jest pięćdziesięciohektarowe pole. Po prostu idź na przełaj.

Pokonywanie kukurydzianych labiryntów do dość młoda rozrywka, głównie  Amerykanów - pierwsze powstały tam w 1993 roku. Są wzorowane na żywopłotowych labiryntach, od setek lat zdobiących ogrody europejskich zamków i pałaców.

Pola wysokiej kukurydzy usiane są plątaniną wąskich dróżek. Dla urozmaicenia dodaje się ronda, mostki, skrzyżowania. Zadanie jest z pozoru proste: najpierw skutecznie się zgubić, potem, co już nieco trudniejsze, skutecznie odnaleźć.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem