Zapoczątkowana przez Fossey praca dała efekty: populacja rosła, stosunki między badaczami a rwandyjskimi organizacjami turystycznymi i władzą lokalną się ustabilizowały. Pod koniec lat 80. podglądanie goryli było główną atrakcją turystyczną Rwandy. W trakcie wojny domowej na początku lat 90. turystyka zamarła, po 1994 roku stanowi jeden z największych zastrzyków finansowych dla regionu. Codziennie zagraniczni turyści zostawiają prawie 30 tysięcy dolarów za samo oglądanie goryli. Oprócz tego każdy musi zapłacić za hotel oraz wynajęcie samochodu, którym trzeba dojechać do bazy ośrodka. Za kilkunastokilometrowy przejazd z Ruhengeri miejscowi kierowcy żądają nawet 100 dolarów w jedna stronę – ja zadowoliłem się przejazdem taksi-motocyklem za 15 dol.
Zielenina plus mrówki
Nasz marsz w góry trwa ponad godzinę. Grupę prowadzi i zamyka uzbrojony żołnierz; jak wyjaśnia Felix, czasem bawoły albo słonie atakują ludzi i wtedy zadaniem żołnierza jest odstraszenie bestii. Przez gęsty górski las dochodzimy do małej przecinki. Jestem cały pokłuty pokrzywami, których w tym lesie jest kilkadziesiąt gatunków, a każda z nich kłuje nawet przez spodnie. Na miejscu czekają na nas dwaj przewodnicy, którzy wyszli z bazy już o szóstej rano. Ich zadaniem jest odnalezienie legowiska goryli, a następnie nakierowanie przewodnika grupy za pomocą krótkofalówek. Udaje się praktycznie za każdym razem.
Mamy szczęście, bo nie pada deszcz i goryle mają ochotę się bawić. Gdy pada, potrafią siedzieć bez ruchu przez godzinę albo chronią się wśród gałęzi na drzewie. Tym razem jednak baraszkują po śniadaniu. Jedzą od przebudzenia około piątej do dziewiątej, potem bawią się i odpoczywają – właśnie na ten dobry czas trafiliśmy. Następnie znowu jedzą – codziennie zjadają 30 kilogramów pokarmu: dzikich selerów, ostów, korzeni pokrzyw, liści bambusowych i eukaliptusowych. Jedynym niewegetariańskim posiłkiem goryli są czerwone mrówki. Od około 16 silverback, czyli największy samiec w rodzinie (nasz waży około 220 kilo i gdy wstanie, ma ponad dwa metry wzrostu), zaczyna szukać miejsca na legowisko – goryle górskie codziennie śpią gdzie indziej. Na jego sygnał pozostali członkowie rodziny kończą zabawę i kładą się na noc.
Felix opowiada nam szeptem o zwyczajach rodziny Sabinyo, a jej członkowie w ogóle nie zwracają na nas uwagi. Jedna z samic leży bez ruchu i patrzy na nas, jakbyśmy to my byli wystawieni na pokaz. Ponieważ każda rodzina odwiedzana jest przez turystów codziennie, zwierzęta są przyzwyczajone do ludzi. Sabinyo wydają się lekko znudzone nasza obecnością. Co chwila tylko silverback przebiega przed nami, pomrukując i pokazując, kto tu rządzi. Jego wygląd jest imponujący, a pomruki przypominają głośne chrapanie, ale te zwierzęta nie są groźne dla człowieka. Jak mówi Felix, w historii parku nie zdarzył się wypadek ataku goryla na człowieka, choć całkiem często się zdarza, że goryl podchodzi do turysty i głaszcze go. Przestraszony goryl potrafi również wykonać szarżę na człowieka, ale zwykle w ostatniej chwili zmienia kierunek. Nie mamy szczęścia ani do szarży, ani do dotyku. Goryle się bawią, nie zwracając na nas uwagi, ale wrażenia i tak będą niezapomniane.
Czerwone jezioro
Po drugiej stronie granicy z Demokratyczną Republiką Konga wrażenia turystów, a zwłaszcza goryli, są diametralnie odmienne. Goma, która kiedyś stanowiła bazę wypadową dla turystów odwiedzających park, jest dziś miastem, gdzie można kupić wszystko poza pozwoleniem na wyjście w góry. A bez pozwolenia lepiej nie wychodzić, bo po prostu grozi to śmiercią.