Ten komplement nie jest wcale na wyrost: brytyjska gwiazda osobiście doceniła talent śpiewającego gitarzysty i poprosiła, by otwierał jej koncerty, promujące w poprzednim roku bestsellerowy album "21".
Kiwanuka nie wymyślił muzyki, którą wykonuje. Jego delikatne, o czarnych korzeniach brzmienia, przypominają lata 60., a najbardziej kojarzą się z nagraniami Billa Withers i Otisa Reddinga, choć można się doszukać również wpływów Vana Morrisona. Najważniejsze, że cały album jest znakomity, zjawiskowy. Nie ma tu ani jednej nietrafionej nuty. Michael śpiewa rewelacyjnie.
Urodził się w rodzinie imigrantów z Ugandy. Na początku zafascynował się rockiem w stylu Nirvany i Radiohead. Zaczynał jako gitarzysta sesyjny, grając z Chipmunk and Bashy. Poza Adele zauważyli go wpływowi organizatorzy iTunes Festival 2011, a także selekcjonerzy z BBC – autorzy zestawienia największych młodych talentów w Wielkiej Brytanii. Na początku roku przyznali Michaelowi tytuł najlepszego. Ale decydujący dla kariery okazał się kontrakt z Polydorem, który wydał płytę z wysmakowaną okładką w stylu retro, z historycznym logo "Stereo".
Zachwyca znana już z początku kariery muzyka, piosenka "Tell Me A Tale". Na płycie zyskała imponującą, niemal freejazzową aranżację. Współtworzą ją partie fletu, saksofonu, skrzypiec oraz orkiestry. Wspaniałe są teksty Kiwanuka. To hipisowska wizja świata, odmalowanego w pięknych kolorach – życia układającego się jak bajka. Aż chce się wejść do tego muzycznego raju i odpocząć od dzisiejszego pośpiechu.