Voo Voo,
Aktualizacja: 27.10.2012 10:45 Publikacja: 28.10.2012 15:00
Foto: Uważam Rze
Agora
Waglewski jak zwykle w poprzek i po swojemu. Świat się może walić, moda pożerać kolejną modę, identyczne w swojej sphotoshopowanej nijakości twarze celebrytów mogą tysiącami rodzić się i umierać na okładkach magazynów, a Waglewski i tak po prostu weźmie gitarę, po czym wyśpiewa proste i celne, jak pióro Bukowskiego, prawdy o takim zwykłym-niezwykłym życiu. Skojarzenie z Bukowskim nie jest może jakoś specjalnie szczęśliwe, bo nie jest Waglewski aż takim świntuchem, a i pije sporo mniej – choć wino między wersami płynie tu całkiem wartkim strumieniem. Rzecz jednak w tym, że podobnie jak dla autora „Kobiet", dla Waglewskiego piękno życia tkwi nie w jego wzniosłości, ale właśnie przeciętności, człowiek zaś okazuje się tym ciekawszy, im więcej wykazuje słabości w starciu ze światem. A że pisze Waglewski w pierwszej osobie, jest w jego piosenkach zawsze jakieś przymrużenie oka, zabawna autoironia i – choć zazwyczaj marudzi – pogodne zadowolenie z życia.
Kto wie, może właśnie ta naturalna bezpretensjonalność zapewnia Voo Voo takie powodzenie ? Może, ale na pewno nie tylko. I Waglewski, i towarzyszący mu muzycy to istne kłębki muzycznej erudycji, swobodnie poruszające się i w temacie rockowej awangardy – wyznaczanej nazwiskami Fritha, Frippa, Zappy, Ayersa czy Cale'a – i całej galaktyki jazzu, mający też stosowne rozeznanie w folku. Ich urok polega na tym, że im dłużej gra, tym z większym smakiem potrafi z całej tej wiedzy korzystać. Na „Nowej płycie" to już klasa nie do podrobienia.
Pozornie jest, jak było. Wszystko to w zasadzie miejsko-folkowe ballady, czasem ot, takie z podwórkowym przytupem, częściej, wyjątkowo tutaj często, podlane szorstkim bluesem. Co tu robi jednak ten dziki, improwizowany finał „Inaczej nie umiem" – brzmiący jak podkręcony King Crimson z połowy lat 70.? Skąd ten puls ska w „Trąbce, pompce i lewarku"? Skąd wreszcie świetny surowy funk w „Powiewa"? A to freejazzowe solo w „Moje Katmandu"?
Muzycy trzymając się tu piosenkowej formuły, przemykają się jednocześnie ponad gatunkami – swobodnie wybierając z nich to, co im się podoba, zamieniają te piosenki w wielowątkowe kompozycje, lekkie i przystępne jak zawsze, ale jednocześnie bardzo wysmakowane, koneserskie. Najważniejsze jednak w „Nowej płycie" jest to, że Waglewski wyraźnie popuścił muzykom cugli i pozwolił im improwizować. Efekt jest taki, że powstał materiał bardzo bliski eklektycznemu szaleństwu Toma Waitsa, z tą różnicą, że Waglewski jest jednak artystą zbyt oryginalnym, by tak po prostu pozować na nowojorczyka. Na „Nowej płycie" jest Waitsem bardzo środkowoeuropejskim, i wyjątkowo mu z tym do twarzy.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Uważam Rze
Rok 2025 był czasem poszukiwania ciekawych narracji i bohaterów, przyciągających do muzeów i galerii publiczność...
Tak wielu zmian personalnych w instytucjach kultury nie było od lat. Miały wreszcie zacząć obowiązywać jasne, ko...
Do „Rzeczpospolitej” zgłasza się coraz więcej artystów, uskarżających się na konkurs Krajowego Planu Odbudowy w...
Po raz pierwszy zwyciężczynią najbardziej prestiżowej brytyjskiej nagrody w sztuce współczesnej została artystka...
„Lato, które zmieniło wszystko. Festiwal 1955” to wielowarstwowa wystawa w Muzeum Warszawy, ucząca krytycznego s...
W świecie, w którym coraz częściej liczy się wygoda, szybkość i realne korzyści z codziennych wyborów, programy lojalnościowe zyskują na znaczeniu.
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas