Kitesurfing

Kitesurfing - „Latanie" robi karierę. Pomaga opinia, że to ulubiony sport biznesmenów - pisze Krzysztof Rawa.

Publikacja: 01.08.2014 08:39

Duża prędkość i skoki na falach to kwintesencja „latania” na desce

Duża prędkość i skoki na falach to kwintesencja „latania” na desce

Foto: AFP, Bertrand Gardel Bertrand Gardel

Można śmiało zakładać, że nieoficjalnym patronem przedsiębiorców zakochanych w kitesurfingu jest dziś sir Richard Branson, miliarder, który w 60. urodziny próbował pobić ze swymi dziećmi rekord przelotu (lub przepłynięcia, jak kto woli) kanału La Manche.

Do Księgi rekordów Guinnessa wpisał się trzy lata później. Mówi o lataniu na wodzie tak jak wszyscy ogarnięci namiętnością do deski z latawcem, którą można pędzić z prędkością ponad 60 km/h (rekord świata to już ponad ?90 km/h) i przeskakiwać fale wysokie na kilka metrów. Mówi jak współzałożyciele Google Sergey Brin i Larry Page, jak najlepsi z Doliny Krzemowej i bankowych dzielnic Manhattanu. Wszyscy znani i nieznani powtarzający, że matka natura dała im do ręki zabawkę, dzięki której mogą mieć pod pełną kontrolą ogromną energię. Że nie da się z niczym porównać spotkań z falami, skoków i szybkości, że to lepsze od wyścigów samochodowych, bo nie ma dymu i hałasu, a wrażenia są niezwykłe.

Jak dmucha, to ciągnie

– Latawiec powoduje, że wiatr gigantycznie wzmacnia jakikolwiek ruch ciała. Mały skręt nadgarstka może nagle zmienić prostą jazdę po wodzie w siedmiometrowy wyskok w powietrze – tłumaczy Bill Tai, jeszcze jeden z zauroczonych milionerów z Doliny Krzemowej, który stał się międzynarodowym rzecznikiem dyscypliny.

Spory, kto to wymyślił, będą zawsze. W końcu od wieków nie brakowało śmiałków albo głupców, którzy chcieli eksperymentować z wiatrowym napędem pojazdów sunących po lądzie lub wodzie. Kronikarze są zgodni w jednym: historia zależy od tego, kto opowiada. Jedni zaczną od Chińczyków, którzy tak żeglowali już w XIII wieku naszej ery. Inni będą przywoływać postać George'a Pococka, zdolnego angielskiego nauczyciela, który w XVIII wieku dołączał latawce do powozów oraz łodzi, osiągał w tej dziedzinie pewne sukcesy i napisał na ten temat poważny podręcznik.

Pamięta się także, że na początku XX wieku brytyjski pionier awiacji Samuel Cody wymyślił latawcowy pojazd lądowo-powietrzny, któremu przypisywał możliwości zastosowań na polach I wojny światowej. Cody pokonał też kanał La Manche w łodzi z latawcem.

Holendrzy podkreślają, że pierwszy na desce z latawcem stanął w 1977 roku ich rodak Gijsbertus Panhuizen. Francuzi wiedzą, że współczesną postać kiteboardingu zawdzięczamy braciom Legaignoux, Dominikowi i Brunonowi, którzy w połowie lat 80. ubiegłego wieku wymyślili i opatentowali pierwszy nadmuchiwany latawiec. Amerykanie podkreślają, że mniej więcej w tym samym czasie w Oregonie Cory Roeseler zaprojektował z tatą Billem, specjalistą do spraw aerodynamiki pracującym dla Boeinga, swój latawiec dołączany do nart wodnych, właściwie cały zestaw o stosownej nazwie KiteSki.

KiteSki stał się dostępny komercyjnie w 1994 roku (już z pojedynczą deską). Największą zaletą wynalazku rodziny Roeselerów było, to, że można już było żeglować nim pod wiatr i miał elementarny mechanizm podnoszenia latawca z wody.

Mistrzostwa ?bez dyscypliny

Bracia Legaignoux w 1997 roku w partnerstwie z firmą Neil Pryde rozpoczęli masową (choć na małą skalę) produkcję latawców z deską, pod marką Wipika. To był kolejny krok technologiczny – wstępnie nadmuchiwane rury i prosta uzda, która bardzo pomagała, gdy napęd znalazł się w wodzie. Bruno Legaignoux wciąż poprawiał swe projekty, w końcu wymyślił znany kształt – łuk, na którym wzoruje się dziś większość producentów.

Dzięki licencjom i komputerom projektowanie doskonałych latawców poszło już szybko, pozostały sprawy organizacyjne, by kitesurfing można było nazwać kompletnym sportem. W 1998 roku Joe Keuhl zorganizował w Maui na Hawajach pierwsze zawody, które w żartach nazwano mistrzostwami świata, ale skoro przyjechali niemal wówczas wszyscy znani w środowisku fachowcy, to czemu nie.

Problemy pionierów były oczywiste: brak instruktorów, brak sprzętu treningowego, brak norm i ujednoliconych sposobów latania po falach. W różnych częściach świata kitesurfing miał swoje różne odmiany, jedni woleli proste ściganie, inni dzikie skoki pod niebo, jeszcze inni slalomy albo jazdę figurową. Dziś bliżej nam do precyzji podziałów, z grubsza takich, że kitesurfingiem nazywa się jazdę z latawcem na falach, a freestyle, wakestyle, big air, wyścigi i wszelkie inne odmiany określa się jako kiteboarding.

Świat uporządkował też system rywalizacji. Professional Kiteboard Riders Association (PKRA) i Kite Surf Pro (KSP) mają swe cykle zawodów i mistrzostwa świata. Sprzęt staje się coraz bardziej wydajny i nowoczesny, a także, co stało się ważne, bardziej bezpieczny, bo wypadki śmiertelne się zdarzają, ataki rekinów też.

Szkoły kitesurfingu powstają już niemal wszędzie tam, gdzie jest kawałek ciepłej plaży i wieją w miarę stałe, dość silne wiatry.

Wszyscy pamiętają, że dwa lata temu kitesurfing/kiteboarding prawie stał się dyscypliną olimpijską, miał debiutować kosztem windsurfingu (i „polskiej" klasy RS: X) w Rio de Janeiro 2016. Za promocją stali właśnie tacy ludzie jak Branson, Tai, którzy z najlepszymi na świecie spróbowali przyspieszyć rozwój swego sportu. Wtedy jeszcze się nie udało, Międzynarodowa Federacja Żeglarska (ISAF) kilka miesięcy później utrzymała windsurfing w programie igrzysk w Rio (51,3 proc. głosujących była za), odrzucono także postulat, by jeszcze raz rozważyć propozycję. Wedle wielu czas deski z latawcem w igrzyskach olimpijskich jednak nieubłaganie nadchodzi. Może już w Tokio 2020.

Z Brazylii na Bałtyk

Bo choć prawdą jest, że sport zauroczył możnych tego świata, że Richard Branson na swej prywatnej wyspie Necker (w archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych) wciąż organizuje zawody i zaprasza biznesowych kolegów „po latawcu", a także fotografuje się z nagimi modelkami na plecach w czasie jazdy, to liczy się także to, że do sportu wciąż przybywają nowi ludzie, już nie tylko posiadacze wysp karaibskich.

W ostatnich latach wzrost jest dwucyfrowy. W USA lata kilkadziesiąt tysięcy osób, w Europie nawet więcej, szacuje się, że sport ma już armię wyznawców liczącą ponad 250 tysięcy osób poszukujących ekscytujących przygód na wodzie i w powietrzu jednocześnie.

W Polsce też jest gdzie startować. Chałupy, Rewa, Łeba, Jastarnia – to coroczne przystanki krajowego cyklu Ford Kite Cup. Ośrodki są, zawody są, sklepy ze sprzętem też, no i jest polska mistrzyni świata PKRA we freestyle'u Karolina Winkowska. Tytuł zdobyła w 2012 roku, tego lata znów prowadzi w Pucharze Świata.

Koszty również są, to oczywiste. Dobry nowy latawiec kosztuje 4000–7000 zł, deska 1500–7000 zł, kurs to kolejne tysiące, podróże, zakwaterowanie... Zawodowiec musi mnożyć te liczby przez dwa lub trzy, bo szybciej wszystko zużywa i dalej podróżuje.

Za swą pasją kitesurferzy potrafią zjeździć świat dookoła. Wiatry wieją pięknie od stycznia do kwietnia w Australii, w maju we Francji i Egipcie, potem nawet na Morzu Północnym i Bałtyku. Kto może sobie na to pozwolić, leci do Brazylii, na Dominikanę, do Panamy, Wietnamu, no i oczywiście na Hawaje albo na Wyspy Dziewicze, miejsce kultowe, coś w rodzaju przystanku Woodstock światowego kitesurfingu.

Deski z latawcami dają spełnienie wszystkim, których na nie stać i którzy mają zdrowie, by na nich latać. Richard Branson w wywiadach powtarza: – Spodziewam się, że będę jeszcze latał dobrze po osiemdziesiątce.

Można śmiało zakładać, że nieoficjalnym patronem przedsiębiorców zakochanych w kitesurfingu jest dziś sir Richard Branson, miliarder, który w 60. urodziny próbował pobić ze swymi dziećmi rekord przelotu (lub przepłynięcia, jak kto woli) kanału La Manche.

Do Księgi rekordów Guinnessa wpisał się trzy lata później. Mówi o lataniu na wodzie tak jak wszyscy ogarnięci namiętnością do deski z latawcem, którą można pędzić z prędkością ponad 60 km/h (rekord świata to już ponad ?90 km/h) i przeskakiwać fale wysokie na kilka metrów. Mówi jak współzałożyciele Google Sergey Brin i Larry Page, jak najlepsi z Doliny Krzemowej i bankowych dzielnic Manhattanu. Wszyscy znani i nieznani powtarzający, że matka natura dała im do ręki zabawkę, dzięki której mogą mieć pod pełną kontrolą ogromną energię. Że nie da się z niczym porównać spotkań z falami, skoków i szybkości, że to lepsze od wyścigów samochodowych, bo nie ma dymu i hałasu, a wrażenia są niezwykłe.

Pozostało 85% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"