Od liczby przepisów na każdą potrawę odechciewa się jeść, próba wybrania tego jedynego kończy się zaś w najlepszym razie frustracją. Nie łatwiejsze zadanie mają ci, którzy wśród niezliczonych blogów, rankingów i promocji szukają najciekawszego miejsca na kolację biznesową czy spędzenie popołudnia przy obiedzie z rodziną.
I o co tyle hałasu? Nie tylko o zapełnienie żołądka czy utrwalenie własnego wizerunku na tarasie modnego przybytku gastronomicznego. Sztuka kulinarna to jeden z najlepszych nośników kultury krajów i narodów. Przekazywana z pokolenia na pokolenie angażuje wszystkie zmysły i przywołuje nieskończone ciągi wspomnień i wzruszeń. Wabi także przybyszów z innych krain i zachęca do bliższego poznawania nie tylko lokalnych zabytków, ale także ludzi i kontekstów. Trudno sobie wyobrazić, aby każdy odwiedzający Polskę turysta czytał z zapałem „Pana Tadeusza" czy Trylogię. O ileż milej prezentować cudzoziemcom naszą historię przy szklaneczce pitnego miodu, półmisku dziczyzny, garncu bigosu czy talerzu chłodnika.
Kilka tygodni temu miałam przyjemność wdać się w pogawędkę z jednym z najsłynniejszych szefów kuchni na świecie – Reném Redzepim. Jest on szefem kuchni kopenhaskiej Nomy, wielokrotnie uznawanej za najlepszą restaurację świata. To postać, dla której miano celebryty okazuje się za ciasne – to człowiek instytucja, odkrywający i promujący lokalne produkty i transformujący w nowoczesny sposób gasnące tradycje kulinarne.
Jeszcze kilka lat temu kuchnia duńska kojarzyła się na świecie z hot dogami podawanymi w watowatej bułce. Odwiedzający ten kraj pędzili co tchu do świątyni Lego, największego dotychczas skarbu turystycznego, i czym prędzej opuszczali ten drogi kraj. Ostatnio, po kilku latach międzynarodowych sukcesów Nomy, duńskie Ministerstwo Gospodarki przeprowadziło badania ruchu turystycznego. Otóż nie tylko wzrósł on znacząco przez ostatnie lata, ale także ponad jedna trzecia z przybywających została skuszona do przyjazdu właśnie kulinariami!
Pokazywanie polskiej sztuki kulinarnej to nie tylko znakomita autopromocja i smakowita wizytówka. To sposób na wyrysowanie Polski na turystycznej i kulturalnej mapie świata. Sprawmy, aby hasło „kuchnia polska" wywoływało podobnie wyraziste i smaczne skojarzenia jak kuchnia włoska, japońska czy meksykańska. Do tego potrzeba nie tylko utalentowanych i pracowitych kucharzy, pełnych zapału i wiedzy lokalnych producentów, ale także świadomych konsumentów, którzy wiedzą, jak dbać o przyjemność podniebienia, i portfelami utwierdzają najlepsze restauracji w wyborze kierunku. Po co męczyć się przy słabych daniach i zostawiać pieniądze w miejscach, które nie szanują ani naszego podniebienia, ani żołądka?
Jak trafić do miejsc wartych grzechu? Można podążać szlakiem rekomendacji blogera czy felietonisty lub oddać się w ręce profesjonalistów, którzy oceniają i prezentują restauracje na tyle obiektywnie, na ile o jedzeniu obiektywnie pisać można. Skoro oczywiste jest posiłkowanie się (nomen omen!) przewodnikami Michelin czy „Gault & Millau" za granicą, to czemuż podczas podróży po Polsce tracić czas i pieniądze w niegodnych restauracjach?