Zimne kaloryfery, kran, z którego wyciekło tylko kilka kropli wody, głuchy telefon, milczące telewizor i radio – tak dla ponad 300 tysięcy ludzi rozpoczął się wtorkowy poranek. – Od rana było chłodno w mieszkaniu – opowiada Maryla Nazarkiewicz, emerytka ze Szczecina. – Na szczęście nasz osiedlowy sklep działał przy świeczkach, więc mogłam kupić bułki. Z mężem Bogdanem rozgrzewaliśmy się herbatą, bo kuchnię mamy na gaz. W domu mogliśmy tylko posłuchać radyjka na baterie.

By doszło do gigantycznej awarii, wystarczyły nocne opady mokrego śniegu, które spowodowały uszkodzenia m.in. dwóch linii energetycznych zasilających miasto. Według energetyków to największa awaria od II wojny światowej. – Jeszcze nigdy w historii miasta nie zdarzył się taki totalny blackout – potwierdza Jarosław Dobrzyński, doradca dyrektora szczecińskiego oddziału dystrybucji ENEA Operator.

Wygasły ekrany wszystkich bankomatów. Większość sklepów zamknięto, choć wyjątkowo fiskus zezwolił na sprzedaż bez działających kas fiskalnych. Trudno oszacować ich straty, ale w przypadku średniego sklepu spożywczego może to być blisko 10 tys. zł. Do tego trzeba doliczyć popsutą w chłodniach i zamrażarkach żywność.

Do ulicznych punktów gastronomicznych ustawiały się kolejki po ciepłe posiłki. Mieszkańcy docierali do pracy w korkach, bo nie działała sygnalizacja świetlna i nie kursowały tramwaje. Często tylko po to, by zaraz wrócić do domu. W południe miasto wyglądało na wyludnione.

Sytuacja zaczęła się poprawiać po godz. 16, gdy naprawiono jedną z głównych linii i uruchomiono dwie elektrownie. – 90 proc. mieszkańców Szczecina ma już prąd, ale trudna sytuacja wciąż jest w kilkudziesięciu mniejszych miejscowościach – poinformował wieczorem Marcin Zydorowicz, wojewoda zachodniopomorski.