„Piszę do Pana z samego dna rozpaczy, z pozycji człowieka, któremu bez żadnej przyczyny, z pogwałceniem podstawowych zasad prawa i zdrowego rozsądku odebrano godność, szacunek, przeszłość, teraźniejszość i wolność” – w tak dramatycznych słowach Sumliński apeluje do ministra sprawiedliwości o to, by zainteresował się jego sprawą.
Prokuratura zarzuca dziennikarzowi płatną protekcję. Miał za 200 tys. zł wspólnie z pułkownikiem Aleksandrem L. oferować jednemu z oficerów WSI załatwienie pozytywnej weryfikacji.
Sumliński w liście otwartym przekonuje, że jest niewinny i sugeruje, że padł ofiarą ABW. Podważa też zeznania głównego świadka oskarżenia – pułkownika WSI, który go obciążył. Dziennikarz twierdzi, że w aktach śledztwa nie ma nic poza jego zeznaniami.
„Są zeznania jednego człowieka, oficera WSI, który zajmował się inwigilacją Kościoła, był specjalistą od technik operacyjnych. (...) I tak się składa, że nagrał i zarejestrował całą plejadę osób – ale nigdy i nigdzie nie nagrał mnie” – podkreśla Sumliński. „Tak więc w oparciu o zeznania jednego oficera WSI, o której patologii piszę książkę i robię film, wystarczyło, by zniszczono życie mnie i mojej rodzinie” – podkreśla.
Odnosi się też do argumentu, iż może mataczyć – kluczowego dla sądu okręgowego, który kilka dni temu podjął decyzję o jego aresztowaniu. „Od 13 maja do 29 lipca znajdowałem się na wolności. (...). Prokuratura oraz sąd doskonale wiedzą, że zajmowałem się rodziną i pracą, ale nie mataczeniem” – podkreśla Sumliński.