– To będzie proces, który pokaże, na czym polega i jak wygląda wolność słowa w tym państwie, w którym teraz żyjemy, a które miało być niepodległą Polską – zapowiadał poeta Jarosław Marek Rymkiewicz po tym, gdy Agora, wydawca "Gazety Wyborczej", wytoczyła mu w marcu tego roku proces.
Poszło o słowa Rymkiewicza z wywiadu dla "Gazety Polskiej" z sierpnia 2010 r. Komentując sprawę krzyża przed Pałacem Prezydenckim, stwierdził: "Polacy, stając przy nim, mówią, że chcą pozostać Polakami. To właśnie budzi teraz taką wściekłość, taki gniew, taką nienawiść – na przykład w redaktorach "Gazety Wyborczej", którzy pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami". Dodał, że redaktorzy dziennika są "duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski".
Sędzia zdenerwowana
Warszawski Sąd Okręgowy uznał, że tymi słowami Rymkiewicz naruszył dobra osobiste "Gazety Wyborczej" i jej wydawcy. Nakazał poecie opublikowanie przeprosin na łamach "Gazety Polskiej" oraz wpłatę 5 tys. zł zadośćuczynienia na ośrodek dla ociemniałych w Laskach (Agora żądała 10 tys. zł) i pokrycie kosztów sądowych.
– To były nieprawdziwe i obraźliwe wypowiedzi, które nie miały oparcia w faktach – uzasadniała wyrok sędzia Małgorzata Sobkowicz-Suwińska. – Pozwany jest człowiekiem wykształconym i powinien wiedzieć, że za słowa mogą być konsekwencje.
Podkreślała, że temat wywiadu, którego Rymkiewicz udzielił "Gazecie Polskiej", nie dotyczył wcale "Gazety Wyborczej" i pracujących tam redaktorów. Sam poeta celowo ten wątek do rozmowy wprowadził. Sędzia Sobkowicz-Suwińska była tak zdenerwowana, odczytując te słowa, że dwukrotnie pomyliła "Gazetę Wyborczą" z "Gazetą Polską".