Zuzanna Dąbrowska z granicy: Przejść przez ten szlaban

W Dołhobyczowie wszystko działa sprawnie. Nie czeka się na przejście. Ale wojnę czuje się wszędzie.

Publikacja: 02.03.2022 20:46

Wielu uciekających z Ukrainy zabiera ze sobą zwierzęta

Wielu uciekających z Ukrainy zabiera ze sobą zwierzęta

Foto: Zuzanna Dąbrowska

W punkcie recepcyjnym koło Centrum Kultury w Dołhobyczowie wielu wolontariuszy to Ukraińcy, przede wszystkim studenci, którzy przyjechali tu, żeby pomagać – z Warszawy i innych większych polskich miast. Przy stoliku, gdzie dokonuje się rejestracji napływających osób, stoją Irina i Ksenia. Maja pełne ręce roboty. – Nie da się policzyć ludzi, busy przyjeżdżają co 15 minut. Teraz brakuje nam ładowarek i skarpetek dziecięcych – informują w telegraficznym skrócie.

Pełno ludzi kłębi się w kilku pomieszczeniach zastawionych bagażami. Uciekinierzy czekają najpierw na wypełnienie papierowej deklaracji, potem mają szansę się ogrzać i coś zjeść. W największej sali stoi długi stół. Jest pełen jedzenia i picia. Ale ustawione wokół krzesełka nie są zaprojektowane do siedzenia przez kilka godzin. Trzeba więc wstać i trochę się przejść. Ale strach, bo może ktoś zajmie miejsce. Ruch jednak jest spory.

W punkcie recepcyjnym na uchodźców czeka też jedzenie

W punkcie recepcyjnym na uchodźców czeka też jedzenie

Zuzanna Dąbrowska

Z przejścia granicznego podjeżdżają wozy strażackie pełne ludzi, a od strony Hrubieszowa autokary i prywatne samochody, które po zgłoszeniu do wolontariuszy zabierają ludzi w konkretne miejsca. Więc trzeba czekać, w końcu ktoś z wolontariuszy wywoła numerek i rozpocznie się kolejny etap podróży.

Keksik i Pierniczek

Kiedy wnoszę do punktu karton z pieluchami i powerbankami, w rękę trąca mnie mokry nos. To Keksik. Przyjechał ze swoją panią i jej dwoma synkami spod Odessy. W transporterku pod krzesłem jest jeszcze kotek Pierniczek. Bardzo przestraszony w odróżnieniu od merdającego energicznie ogonem spaniela. Jeden z chłopców poważnie tłumaczy, że kot się zmęczył, bo ciągle siedzi w pudełku, a pies może chodzić wszędzie, to się cieszy. Mama nie ma siły rozmawiać. – Jestem bardzo zmęczona. Pojedziemy wszędzie, gdzie można, byle ruszyć – mówi, a właściwie szepcze.

Za to Swietłana, która siedzi już w samochodzie mającym zabrać ja do hotelu koło Mszczonowa, mówi dużo i od razu dokonuje autoanalizy: – Jestem psychologiem i trenerką z dwudziestoletnim doświadczeniem. Muszę dużo mówić, żeby odreagować, w trakcie drogi nie chciałam denerwować synków, więc bardziej milczałam – przyznaje.

Rodziny z dziećmi to codzienność na granicy

Rodziny z dziećmi to codzienność na granicy

Zuzanna Dąbrowska

Jej mąż jest wojskowym i na tym chęć do analizy sytuacji się kończy. Swietłana milknie. Ale już za chwilę podejmuje opowieść. – Najbardziej się denerwuję, że nie pojechał dziadek. Wzruszył ramionami i stwierdził, że nie jest jeszcze taki do niczego, żeby uciekać. A on ma 72 lata! Czas, by odpocząć – martwi się psycholożka. Za nią i jej synami 1000 km podróży i nieudana próba przekroczenia granicy przez Mołdawię. – Czy ja mogłabym od jutra już jakoś pomagać, ludzie po takiej drodze, w czasie wojny mają traumę, ja się specjalizuję w pomaganiu terapeutycznym dzieciom, znam język, myślicie, że mogłabym zacząć jutro? – pyta.

Zdziwienie strażnika

Podpułkownik Mariusz Kuczyński, komendant placówki Dołhobyczów, dopóki relacjonuje dane i opisuje, jak sprawnie działa przejście graniczne, które mu podlega, nie wychodzi z roli. Opowiada o odprawieniu kilkudziesięciorga niepełnosprawnych dzieci, które za szlabanami zostały odebrane we wtorek przez polskie organizacje. – Mamy informacje, że w czwartek przyjedzie kilka następnych autokarów z dziećmi w wieku od roku do pięciu lat – mówi. – Takie osoby nie czekają, staramy się, żeby odprawa przebiegła szybko – dodaje.

W ciągu ostatniej doby przejście odprawiło 14 tys. osób w ruchu pieszym i 1000 pojazdów – samochodów i autokarów. Tożsamość jest sprawdzana, ale honoruje się, jeśli jest brak ważnego paszportu, także inne dokumenty – legitymacje czy nawet meldunek.

Na pytanie, czy przy takiej pracy ma czas na to, by się martwić i myśleć o tym, co się dzieje, podpułkownik wydaje się trochę zdziwiony.

– Pomagamy, więc to serce w nas musi być, prawda? Inaczej nic by się nie udało – stwierdza.

W punkcie recepcyjnym koło Centrum Kultury w Dołhobyczowie wielu wolontariuszy to Ukraińcy, przede wszystkim studenci, którzy przyjechali tu, żeby pomagać – z Warszawy i innych większych polskich miast. Przy stoliku, gdzie dokonuje się rejestracji napływających osób, stoją Irina i Ksenia. Maja pełne ręce roboty. – Nie da się policzyć ludzi, busy przyjeżdżają co 15 minut. Teraz brakuje nam ładowarek i skarpetek dziecięcych – informują w telegraficznym skrócie.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kraj
Kolejne ludzkie szczątki na terenie jednostki wojskowej w Rembertowie
Kraj
Załamanie pogody w weekend. Miejscami burze i grad
sądownictwo
Sąd Najwyższy ratuje Ewę Wrzosek. Prokurator może bezkarnie wynosić informacje ze śledztwa
Kraj
Znaleziono szczątki kilkudziesięciu osób. To ofiary zbrodni niemieckich
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?