Jednych i drugich, np. w tych regionach, gdzie jest mniejsze wyszczepienie.
To jest zawsze jakiś pomysł, tylko trzeba cofnąć się do historii tego, jakie były efekty przeprowadzania badań przesiewowych przez inne kraje. One kończyły się źle w tym sensie, że doprowadzały do przeświadczenia, że sytuacja jest pod kontrolą, a potem za chwilę trzeba było się mierzyć z apogeum kolejnej fali. Dokładnie taki scenariusz był na Słowacji. Oczywiście, że testowanie ma ogromne znaczenie w kontrolowaniu epidemii, ale też to testowanie powinno mieć rozsądny wymiar. To znaczy że testujemy tych, którzy są w grupach ryzyka, a nie wszystkich.
Pytanie jednak, co z długoterminową odpornością.
Niezależnie od tego, jak wygląda dyskusja między producentem, EMA i innymi władzami zatwierdzającymi, zleciliśmy Agencji Badań Medycznych własne badania, żeby sprawdzić, jak długo utrzymują się przeciwciała po drugiej dawce. Wstępne deklaracje, które są w publikacjach naukowych, mówią o tym, że należy zakładać, iż minimum rok ta odporność jest utrzymana. Prowadzimy więc swoje badania, ale i dyskutujemy z ekspertami i Radą Medyczną, które grupy ewentualnie w pierwszej kolejności miałyby być doszczepione trzecią dawką. I tutaj są oczywiście grupy z mniejszą odpornością, czyli osoby z immunosupresją oraz osoby z chorobami przewlekłymi. Być może także seniorzy.
Czy w przypadku szybkiego rozwoju czwartej fali rząd jest gotowy na szybkie zaciągnięcie hamulca, jeśli chodzi o obostrzenia?
Nie można absolutnie prowadzić tej dyskusji w kategoriach wykluczających. Każdy scenariusz jest możliwy. Tak jak możliwe jest, że za chwilę pojawi się mutacja, która zupełnie zmniejszy zakres ochrony szczepiennej, co w konsekwencji będzie skutkować dużą skalą zakażeń. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem, uwiarygodnionym już przez obserwację tego, co się dzieje w Europie Zachodniej, jest to, że będziemy mieli kilka do kilkunastu tysięcy zakażeń, ale to się w zdecydowanie mniejszym stopniu przełoży na liczbę hospitalizacji. Potrafiliśmy sobie poradzić przy zwiększonej liczbie hospitalizacji, kiedy liczba zakażeń wynosiła 30–35 tys. dziennie. Kiedy będziemy mieli te 10–13 tysięcy, jeszcze ze zmniejszoną liczbą hospitalizacji, wydaje się, że daje to nam duże poczucie kontroli nad pandemią. To, czego możemy być pewni, to to, że pandemia nie skończy się z dnia na dzień.
Ale w końcu wygaśnie czy kolejne fale są nieuniknione?
Są nieuniknione, ale będą w coraz mniejszym stopniu dolegliwe dla systemu opieki zdrowotnej, czyli będziemy mieli taki scenariusz grypowy. Co roku mamy w zasadzie w tym samym czasie apogeum zachorowań na grypę (w ostatnich latach było inaczej, bo się inaczej zabezpieczaliśmy). Choć powtarza się to co roku, to nie jest to wyzwaniem dla systemu opieki zdrowotnej. Patrząc na Covid-19, trzeba się też liczyć z tym, że te fale będą miały coraz mniejsze amplitudy, czyli tych zachorowań będzie mniej i one w coraz mniejszym stopniu będą wywierały presję na system opieki zdrowotnej. Co oznacza, że te fale będą stopniowo się wygaszały, ale też nie dojdą do punktu, w którym znikną zupełnie.
Co więc z maseczkami?
Zapewne formalnie zniesiemy w końcu ten obowiązek. Natomiast myślę, że zmieni się trochę nasze podejście do zasłaniania twarzy. Tak jak kiedyś wielkie zdziwienie u nas wywoływała wycieczka z Japonii, gdzie wszyscy byli z różnych względów w maseczkach, tak samo część społeczeństwa, która jest bardziej świadoma, będzie wiedziała, że jeżeli trafiamy do skupisk ludzkich, gdzie ryzyko jest podwyższone, to może warto założyć tę maseczkę, bo to nie jest aż taki wielki wysiłek. Formalnie te obostrzenia prawdopodobnie w końcu znikną, ale nasza mentalność się zmieni i osoby, które są wrażliwe na punkcie swojego bezpieczeństwa zdrowotnego, będą tę maseczkę być może zawsze miały przy sobie.
Nadal obowiązuje stan epidemii. Czy i on zostanie zniesiony?
Z mojego punktu widzenia teraz nie można podejmować takiej decyzji, ponieważ czeka nas jesień, która da nam bardzo dużo odpowiedzi. Jeżeli będziemy widzieli trend malejącej liczby zakażeń, będziemy wiedzieli, że to wywołuje coraz mniejsze zagrożenie dla systemu opieki zdrowotnej, to wtedy będziemy mogli zastanawiać się, czy taki stan znieść. Ale nie w tej chwili. Na razie jest za wcześnie. Ta czwarta fala i jej charakterystyka przebiegu będą nam dawały bardzo ważną odpowiedź, co dalej.
170 tys. zgłoszeń do programu profilaktycznego, zaproponowanego przez premiera Morawieckiego, to dużo czy mało?
Dla mnie to zdecydowanie za mało. Gdybym miał sobie budować kryteria sukcesu tego programu, który jest skierowany do blisko 20 milionów Polaków, to chciałbym, żeby skorzystały z niego co najmniej 2 miliony. Ale też jesteśmy w czasie wakacji, ludzie zajmują się odpoczynkiem (i bardzo słusznie), więc mam nadzieję, że we wrześniu ten proces się zdynamizuje. Zresztą przygotowaliśmy działania promocyjne, by właśnie od września przypomnieć, że jest taki program i można z niego skorzystać.
Ale – i to muszę wyraźnie powiedzieć - jesteśmy społeczeństwem, które jest mało wrażliwe na zagadnienia zdrowotne. Widać to po skali korzystania z programów profilaktycznych, czy po tym, jak się szczepiliśmy na grypę, gdzie te parametry osiągały 2 proc. wyszczepialności populacyjnej. Rolą tego programu jest nie tylko samo zbadanie swojego zdrowia, ale też zainteresowanie Polaków, że warto się tym zajmować. To też jest nauka z pandemii, że jeżeli trafia ona na społeczeństwo, które nie charakteryzuje się wysokim poziomem zdrowotności, to niestety trzeba się liczyć z tym, że w takim otoczeniu będzie zbierała większe żniwo.
Czy kolejne fale nie będą się wiązały w większym stopniu z przypadkami long Covid i czy nie będzie to obciążało systemu jeszcze bardziej niż sama pandemia?
Na pewno mamy do przełamania ogromny deficyt zdrowotny, związany z konsekwencjami długookresowymi COVID-u, ale też z pewnymi zaniedbaniami w zakresie diagnostyki i profilaktyki. To, co zrobiliśmy w zakresie zaniedbań diagnostycznych i profilaktycznych, to jest program Profilaktyka 40 Plus, który ma zachęcić do powrotu do normalnego trybu leczenia czy diagnostyki. Ale mamy też cały kompleksowy program rehabilitacji postcovidowej, skierowany do każdego, kto przeszedł COVID-19, żeby powrócić do pewnej wydolności oddechowej i sprawności fizycznej. Mamy przygotowany cały program, który jest realizowany praktycznie w bardzo dużej liczbie uzdrowisk.
Jak wprowadzać te wszystkie programy, gdy opinia publiczna raz po raz dowiaduje się o takich sytuacjach, jak np. o wypowiedzeniu umów przez wszystkich ratowników z Gorzowa.
Wszyscy mamy świadomość, że jest za mało lekarzy, pielęgniarek i ratowników, że tym najcenniejszym zasobem systemu opieki zdrowotnej są ludzie. W tym zakresie prowadzone są działania systemowe, które niestety nie przynoszą efektu z dnia na dzień. Bo to, że od kilku lat zwiększamy liczbę miejsc na kierunkach medycznych i pielęgniarskich, to będzie owocowało za 10 lat. To perspektywa naprawdę odległa. To, co mogliśmy zrobić ad hoc, to pójść ścieżką innych krajów, które na dużą skalę chcą ściągać lekarzy z zagranicy. Przygotowaliśmy rozwiązania i od tego czasu mamy ponad 400 wniosków lekarzy specjalistów pozytywnie rozpatrzonych. Tych dodatkowych ponad 400 lekarzy i ponad 100 pielęgniarek to jest realne wsparcie dla polskiego systemu ochrony zdrowia.
Czy „Polski Ład” i podniesienie nakładów na ochronę zdrowia rzeczywiście zmieni to, o czym pan mówi i tego najcenniejszego „zasobu” - ludzi - będzie więcej?
Absolutnie tak, bo to pozwala nam - już w jakimś stopniu pozwoliło - zwiększyć atrakcyjność pracy w Polsce względem zagranicy. Odpływ ludzi za granicę został opanowany. Z drugiej strony ważny jest komfort pracy. Jak rozmawiam z lekarzami, młodymi rezydentami, czy nawet studentami, to nie zawsze kwestie finansowe mają kluczowe znaczenie. Również komfort pracy, a jego budowanie niestety wymaga środków., a tych nam dynamicznie przybywa.
W Polskim Ładzie pojawiła się deklaracja o zwiększeniu nakładów do 7 proc. PKB, dziś jesteśmy już po uchwaleniu przez Sejm ścieżki dojścia do tego progu. Nakłady realnie na ochronę zdrowia w Polsce wzrosły z 80 mld zł w 2016 r. do ponad 120 mld zł w tym roku. To pieniądze, które trafiają do systemu opieki zdrowotnej, w tym m.in. na wynagrodzenia lekarzy, ratowników, pielęgniarek, diagnostów i innych grup medyków. W najbliższych latach dokładamy ekstra kolejne 85 mld zł. Znacząca część tej kwoty będzie przeznaczone na wzrost wynagrodzeń.
Mówi pan, że płace rosną, ale też szykuje się na wrzesień duży protest tego środowiska. Tu jest rozjazd.
Pytanie, czym ten protest jest kierowany. Mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że od lat, kiedy rząd premiera Mateusza Morawieckiego podejmuje decyzje, mamy trwałą ścieżkę wzrostu nakładów. Najpierw po negocjacjach z rezydentami przyjęliśmy wzrost poziomu finansowania do 6 PKB. Oczywiście po pewnym czasie druga strona uznała, że to powinno być jednak 6,8 proc. Teraz ten poziom finansowania przesuwamy na 7 proc. - co bardzo szybko przekuliśmy na ustawę, czyli to nie jest tylko deklaracja polityczna, to jest zobowiązanie. Tuż po trzeciej fali podwyższyliśmy minimalne wynagrodzenia i to też jest realne działanie.
Przyspieszyliśmy osiągnięcie wysokości 6 proc. PKB na zdrowie na 2023 rok. Widzę teraz, że na 11 września przygotowywany jest postulat, żeby te nakłady wynosiły już 8 proc. PKB. W takiej konwencji można dyskusję prowadzić w nieskończoność. Tylko, że my realnie te nakłady podnosimy i to jest poza dyskusją.
współpraca Jakub Mikulski