Pułapka na Piesiewicza

Za szantażem na senatora stali gwałciciel, alkoholik i złodziejka. - Wstydzę się - wyznaje Jan W.

Aktualizacja: 15.03.2010 02:04 Publikacja: 14.03.2010 20:11

Pułapka na Piesiewicza

Foto: Polsat News

W poniedziałek ma być gotowy akt oskarżenia wobec ludzi, którzy zniszczyli karierę Krzysztofa Piesiewicza – senatora, scenarzysty i prawnika. W 2008 r. nagrali jego intymne spotkanie z kobietami, podczas którego wciągał biały proszek, a potem odsprzedawali mu kolejne taśmy. Choć senator zapłacił w sumie 600 tys. zł, filmiki i tak trafiły do prasy – opublikował je "Super Express", a Piesiewiczem zainteresowała się prokuratura.

Kim są ci, którzy zdecydowali o nagraniu senatora i potem go szantażowali? Jakimi motywami się kierowali? Jak do tego doszło? "Rz" i Polsat News dotarły do szokujących dokumentów i zeznań świadków, opisujących kulisy szantażu polityka.

Z naszych ustaleń wynika, że prokuratura chce oskarżyć Zbigniewa S., Joannę D. i Halinę S., którzy byli już skazani za liczne przestępstwa – kradzieże, korupcję, napad z bronią w ręku, gwałt. Zawiadomi też urząd skarbowy, że zataili otrzymane od Piesiewicza pieniądze. Czwarty szantażysta Jan W. wystąpi przed sądem jako świadek.

[srodtytul]Jan W., co lubił wódkę [/srodtytul]

40-letni Jan W. to były stołeczny biznesmen (dziś bankrut), który zasadniczą służbę wojskową zaliczał jako kierowca milicyjnej kantyny. Reporterzy "Rz" i Polsat News wysłuchali jego spowiedzi.

– Co mam wam powiedzieć, że żałuję tego, co zrobiłem?! – Jan W. nerwowo zaciąga się papierosem. – Tak, żałuję, i to bardzo, że zostałem wciągnięty w to całe bagno. Chcę jednak zwrócić pieniądze senatorowi, całe 120 tys. zł (z materiałów śledztwa wynika, że W. wziął ok. 150 tys. zł – red.), które od niego wziąłem za te płyty. Pan Piesiewicz to naprawdę wspaniały człowiek, no, może z nutą jakichś dewiacji, ale znałem gorszych dewiantów.

– Skąd weźmie pan pieniądze dla senatora?

– Moja mama obiecała, że wystąpi do banku o kredyt. Ja nie mam się co ubiegać, nikt mi go nie da przecież. Jestem bankrutem. Wrócę jednak do pracy, będę ciężko tyrał, aby wszystko naprawić. Wiem, że to ja zniszczyłem życie senatorowi. Zrobiłem mu straszliwe świństwo.

Cała historia zaczęła się na początku 2008 r. w warszawskim pubie, gdzie niestroniący od alkoholu Jan W. zaprzyjaźnił się z 50-letnim Zbigniewem S., ps. Niemiec. "On wówczas zaczął mnie wozić, gdy chciałem pojechać na jakąś imprezę, spotkanie z alkoholem" – czytamy w zeznaniach Jana W. z listopada 2008 r.

W. szastał pieniędzmi. Za 160 tys. zł kupił hummera. Zaraz odsprzedał go za 100 tys. zł i zaczął jeździć luksusowym audi. Z S. chodzili do modnych klubów, spali w drogich hotelach. "W lipcu 2008 r. (...) poznałem Rosjankę o imieniu Marina, z którą wyjechałem nad morze. Jeździliśmy po Wybrzeżu. Znajomość z Mariną trwała około miesiąca (...). Wydałem (wtedy – red.) sporą sumę pieniędzy na kolacje, prezenty, biżuterię, myślę, że około 60 tys. zł, jak nie lepiej" – zeznał Jan W.

– Zbigniew S. imponował mi – przyznaje dziś Jan W. Czym? "Niemiec" przechwalał się znajomościami w świecie przestępczym. – Mówił, jak to z ludzi sieczkę robił. Wszyscy go znali, gdy wchodził do knajpki, mnie nikt. Byłem wtedy dumny, że ja, drobny pijaczek, znam takiego Zbyszka, mającego układy w mieście. Gdy trzeźwiałem, rodzina i znajomi się ze mnie śmiali. Byłem głupi – podkreśla.

[srodtytul]Zbigniew W. – gwałt i mydło[/srodtytul]

Z naszych ustaleń wynika, że Zbigniew S. w 1997 r. został skazany na dziewięć lat więzienia za gwałt i napad z bronią w ręku. Policjanci wskazywali na bezwzględność działań grupy, do której należał "Niemiec". "(...) mężczyźni dokonują napadów rabunkowych na agencje towarzyskie z użyciem broni palnej, rabują i gwałcą zastane tam osoby" – czytamy w notatce z lutego 1995 r. Funkcjonariusze podejrzewali, że grupa ta napadła na przynajmniej pięć stołecznych agencji. Sąd udowodnił Zbigniewowi S. trzy napady z bronią w ręku, podczas których ukradł telefon wart 370 zł, 600 zł gotówką, kalkulator za 50 zł i biżuterię za 1,2 tys. zł.

25 stycznia 1995 r. Zbigniew S. z kolegą zgwałcili Katarzynę M., współwłaścicielkę jednej z agencji. "Byłam wówczas w 7-tygodniowej ciąży, którą poroniłam prawdopodobnie na skutek stresu po 3 – 4 dniach po tym zdarzeniu (...). Każdemu z mężczyzn, którzy mnie zgwałcili, mówiłam, że jestem w ciąży (...)" – zeznała na policji kobieta. Dodała, że po gwałcie S. ukradł z jej łazienkowej szafki szampon i mydło. Sąd skazał "Niemca" także za gwałt na Monice J. z innej agencji towarzyskiej.

Zbigniew S. zgodził się na krótką rozmowę. – Zostałem skazany na dziewięć lat więzienia za to, czego nie zrobiłem – twierdzi. Zarzeka się, że z napadami nie miał nic wspólnego. – Wznowię ten proces i udowodnię, że to nie byłem ja – odgraża się.

[srodtytul]Casanova dla ubogich[/srodtytul]

Wchodzimy do baru w warszawskim Rembertowie, gdzie po wyjściu z więzienia często przesiadywał nad herbatą S.

– Żyje z dnia na dzień, z pieniędzy, które udało mu się wykombinować. Nigdy chyba nie pracował – mówi jeden z bywalców. Twierdzi, że zna "Niemca" od zawsze. – Zawsze chodzi modnie ubrany i pachnie drogimi perfumami. Taki Casanova dla ubogich, ale niektóre dziewczyny udawało mu się poderwać – wspomina.

Goście baru opowiadają, jak S. w tajemniczych okolicznościach stracił większość zębów. Podobno miał wypadek. Ale jest też wersja, że został pobity, bo nie rozliczył się z pieniędzy. – Przyszło co do czego i dostał w japę, bo się nie wywiązał – mówi jeden z przedstawicieli rembertowskiego półświatka.

Czy "Niemiec" ma opinię gangstera? – Taaa, chyba z szafki woźnego – żartuje siedzący przy barze mężczyzna.

Jego kolega wciąż nie może uwierzyć, że to S. szantażował senatora. – Przecież do niczego się nie nadawał! Za duży tchórz z niego – mówi. – Ma za mały móżdżek, żeby coś pomyśleć. Przy kimś, żeby się przykleić, to tak. Dlatego, gdy poznał Jana, to jakby chwycił Boga za nogi.

[srodtytul]Joanna D. i mężczyźni [/srodtytul]

Ale w sierpniu 2008 r. Jan W. odkrył, że ma poważne kłopoty finansowe. Nie tylko wydał wszystkie pieniądze, ale też wykorzystał niemal cały debet w banku – 100 tys. zł. S. zaproponował rozwiązanie. Poznał W. ze swoją znajomą Joanną D., która od czerwca 2008 r. widywała się z Krzysztofem Piesiewiczem. Kobieta poinformowała W. i S., że senator podczas spotkań zażywa kokainę, można go nagrać, a potem zaproponować mu odkupienie filmu.

Piesiewicz w zeznaniach podkreślał, że poznał 28-letnią dziś Joannę D. w okolicach warszawskiego hotelu Marriott. "Machając, uśmiechała się, tak jakby chciała, żebym ją podwiózł, jakby miała do mnie interes. Nie robiła na mnie wrażenia osoby tzw. lekkich obyczajów (...) muszę powiedzieć, że robiła na mnie dobre wrażenie" – zeznał w prokuraturze.

Joanna D. pochodzi z wielodzietnej rodziny z Biskupca (Warmińsko-Mazurskie). W 2001 r. urodziła córkę Karolinę.

Z dokumentów, do których dotarliśmy, wynika, że po raz pierwszy w konflikt z prawem weszła już w szkole podstawowej. 16 stycznia 1995 r. Sąd Rejonowy w Biskupcu upomniał ją za kradzież.

Potem była kolejna – w grudniu 1995 r. Joanna D. z rówieśnikami ukradła przedmioty warte 1545 zł. "W związku z rozpoczętym procesem demoralizacji nieletniej zastosowano wobec niej środek wychowawczy w postaci nadzoru kuratora" – czytamy w dokumentach sądowych. Jaki był efekt? "Dwuletnia praca kuratora nie przyniosła jednak spodziewanych rezultatów. Nieletnia nie popełniła żadnych czynów karalnych, lecz problemy w szkole trwały nadal, kłamstwom nie było końca" – napisał w jednym z raportów kurator nastolatki.

Kilka lat później D. znów została złapana na kradzieżach. – Jeden ze świadków powiedział, że Joanna D. jest znana z tego, że lubi okradać pijanych mężczyzn – mówi Waldemar Pałka, rzecznik Sądu Okręgowego w Olsztynie. – Raz był to starszy pan z Niemiec, który zabrał ją na stopa, a drugi raz młody mężczyzna poznany w barze. Z obydwoma spędziła noc. Dla każdego spotkanie skończyło się jednak mało przyjemnie, bo zostali pozbawieni portfeli.

Sędzia Pałka podkreśla, że D. zawsze się przyznawała. – W zasadzie nie wyrażała skruchy. Tłumaczyła się trudną sytuacją materialną – opowiada.

S. poznał Joannę D. wiosną 2007 r. "Spotkałem się z nią dwa razy. Joanna podczas jednego ze spotkań u mnie w domu (...) okradła mnie. To znaczy zabrała mi pieniądze w kwocie 6 tys. zł, ale ja to zauważyłem i oddała mi te pieniądze" – powiedział prokuratorowi "Niemiec".

Dlaczego nie zgłosił sprawy na policję? – Zaczęła płakać. Powiedziała, że ma dziecko. Chciała, żebym jej to przebaczył – tłumaczy nam Zbigniew S.

Wspólnicy w szantażu, mówiąc o Joannie D., nie przebierają w słowach. Zbigniew S.: – To jest lesbijka, no może źle powiedziałem – kobieta innej orientacji. Jan W.: – To zwykła k...

Chcieliśmy się skontaktować z D. przez jej matkę. Bez skutku.

[srodtytul]Striptizerka, menedżer, dziennikarka, Halina S. [/srodtytul]

Ale w 2008 r. W. i S. nie mieli obiekcji, by z Joanną D. planować nagranie senatora. Do realizacji planu doszło 4 września 2008 r. Senator zaprosił do siebie D., której towarzyszyła Joanna S., striptizerka z klubu go-go występująca pod pseudonimem Alex. Za udział w spotkaniu W. i S. obiecali jej część pieniędzy ze sprzedaży nagrania. Kobiety zarejestrowały aparatem fotograficznym Jana W. około dziesięciu filmów. W pewnym momencie Piesiewicz się zorientował, że jest nagrywany. "Wpadł w panikę, zaczął krzyczeć, co my robimy i że nie może się o tym nikt dowiedzieć – zeznała w prokuraturze Joanna D. – Poprosiłam go, żeby się uspokoił, tłumacząc mu, że wysyłałam smsa i coś się zaświeciło (...) [Joanna S. –red.] dla ratowania sytuacji wzięła aparat ode mnie i schowała u siebie, a następnie powiedziała Krzyśkowi, że dostała telefon od przyjaciela, że zostało zalane jej mieszkanie i musi koniecznie przyjechać".

Kobiety szybko opuściły dom polityka. W. zapłacił Joannie D. 4 tys. zł za nagranie. Joanna S. nie dostała ani grosza.

S. i W. przekonali swojego znajomego Ireneusza W., menedżera w zachodnim koncernie, aby zaproponował senatorowi odkupienie nagrań za 1,5 mln zł. "Wyraziłem na to zgodę, ponieważ, po pierwsze, nie chciałem głupio wypaść przed moją narzeczoną, a po drugie trochę obawiałem się "Niemca". O nim mówili, że był w mafii, że chciał mnie kiedyś naliczyć" – zeznał Ireneusz W. Gdy senator odmówił, twierdząc, że nie ma tyle pieniędzy, menedżer zrezygnował z udziału w sprawie. Ale nie szantażyści.

[srodtytul]Piesiewicz – tajemnica białego proszku[/srodtytul]

Kolejny kontakt z Piesiewiczem nawiązał Jan W. – Zbyszek powiedział, że nie pójdzie, bo nie ma zębów i jest niereprezentacyjny – tłumaczy biznesmen. 11 września spotkał się z senatorem i znów zaproponował mu odkupienie taśm za 320 tys. zł. Do wymiany doszło tydzień później.

Jan W. za swoją część spłacił bankowy debet. – Kupiłem sobie kilka par butów, jakieś ciuchy, a resztę przepiłem – opowiada. Na co pieniądze wydał "Niemiec"? – Słyszałem, że na nowe ząbki – mówi W.

Na tym szantaż się nie zakończył. Do senatora zgłaszali się także: Joanna D., jej koleżanka Halina S. (skazana wcześniej za korupcję przy przyznawaniu mieszkań), której jamnik miał wykopać na cmentarzu płytę z filmem, i osoba, która podała się za dziennikarkę. To jeden z najbardziej tajemniczych wątków śledztwa. Z naszych informacji wynika, że prokuratura nie potrafiła zidentyfikować kobiety, której senator dał aż 196 tys. zł.

Przed postawieniem zarzutu posiadania narkotyków i nakłaniania do ich zażywania senatora uratował immunitet. Dotarliśmy do zeznań Joanny S., które pogrążają Piesiewicza. Według prokuratora Józefa Gacka są bardzo wiarygodne, bo striptizerka nie brała udziału w szantażu. "W pewnym momencie Krzysiek wyjął pojemnik z szafki w kuchni. W pojemniku był biały proszek, zawinięty w folię. Powiedział, że po tym będziemy się lepiej bawić. Następnie wysypał proszek na stół w kuchni i podzielił go na porcje, którym nadał kształt tak zwanych kresek, to znaczy podłużnych cienkich linii. Zrobił trzy kreski. Krzysiek następnie zażył ten proszek w ten sposób, że wciągnął jedną kreskę. W tym celu najpierw zwinął w rulonik banknot 100 zł i za jego pomocą zażył proszek. Następnie Krzysiek zaproponował zażycie proszku mnie i Aśce (...) Tym proszkiem była kokaina (...) Ja wcześniej próbowałam kokainę i wiem, jak ona smakuje i jaki ma wygląd".

Z naszych ustaleń wynika, że Joanna D. i Joanna S. przekazały próbkę włosów do badań chemiczno-toksykologicznych. Okazało się, że D. w przeciwieństwie do S. nie zażywała kokainy. "Sytuacje, w których zażywał kokainę Krzysiek, dokładnie widziałam, stąd jestem pewna, że on ją zażywał, natomiast samego momentu zażywania kokainy przez Aśkę nie widziałam" – mówiła podczas konfrontacji striptizerka. Także D. potwierdziła w swoich zeznaniach, że senator zażywał narkotyki. Prokuratura ma też ekspertyzy biegłych, którzy na podstawie nagrań stwierdzili, że zachowania senatora są typowe dla osób zażywających kokainę.

Sam Piesiewicz wiele razy zaprzeczał, jakoby zażywał narkotyki. "Wziąłem pastylkę (...) Rozkruszyłem ją w moździerzu, który był w kuchni, i było udawanie zażywania narkotyków" – tłumaczył podczas przesłuchania. Ale badaniu na obecność kokainy nie chciał się poddać.

Senator nie zgodził się na rozmowę z "Rz" i Polsat News.

[i]Piotr Nisztor, "Rz" i Łukasz Kurtz, Polsat News[/i]

[ramka] [srodtytul]Jak szantażowano senatora[/srodtytul]

[b]Wrzesień – listopad 2008 r.[/b]

[ul][li]Senator spotyka się z Joanną D. i Joanną S. Kobiety rejestrują spotkanie, na którym wciąga on nosem biały proszek [/li][/ul]

[ul][li]Polityk płaci szantażystom ponad 550 tys. zł [/li][/ul]

[ul][li]Prokuratura wszczyna śledztwo w sprawie szantażu [/li][/ul]

[b]Kwiecień 2009 r.[/b]

[ul][li]Dochodzenie zostaje umorzone, bo wszyscy przesłuchiwani twierdzą, że była to "elegancka transakcja", a nie szantaż [/li][/ul]

[b]Październik[/b]

[ul][li]Do "Rz" i Polsatu News zgłasza się Joanna D., która oferuje taśmy z senatorem za 400 tys. zł. Media odmawiają [/li][/ul]

[b]Listopad[/b]

[ul][li]Senator płaci szantażystom kolejne 39 tys. zł [/li][/ul]

[ul][li]Piesiewicz zawiadamia prokuraturę o szantażu. Jest straszony, że jeśli nie zapłaci 200 tys. zł, taśmy trafią do mediów [/li][/ul]

[ul][li]Joanna D., Halina S. i Zbigniew S. zatrzymani. Zarzut? Szantaż [/li][/ul]

[b]Grudzień[/b]

[ul][li]"Super Express" ujawnia w Internecie filmy z senatorem [/li][/ul]

[b]Luty 2010 r.[/b]

[ul][li]Senat nie zgadza się uchylić immunitetu Piesiewicza, któremu prokuratura chce postawić zarzuty, m.in. zażywania narkotyków. Miesiąc później śledztwo zostaje umorzone [/li][/ul] (pn) [/ramka]

W poniedziałek ma być gotowy akt oskarżenia wobec ludzi, którzy zniszczyli karierę Krzysztofa Piesiewicza – senatora, scenarzysty i prawnika. W 2008 r. nagrali jego intymne spotkanie z kobietami, podczas którego wciągał biały proszek, a potem odsprzedawali mu kolejne taśmy. Choć senator zapłacił w sumie 600 tys. zł, filmiki i tak trafiły do prasy – opublikował je "Super Express", a Piesiewiczem zainteresowała się prokuratura.

Kim są ci, którzy zdecydowali o nagraniu senatora i potem go szantażowali? Jakimi motywami się kierowali? Jak do tego doszło? "Rz" i Polsat News dotarły do szokujących dokumentów i zeznań świadków, opisujących kulisy szantażu polityka.

Pozostało 96% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej