Wczoraj w programie „Teraz my” w TVN Ludwik Dorn pokazywał, jak bardzo jest przygotowany do pytań o to, że ma poparcie poniżej jednego procenta. Ale nie powiedział nic, co świadczyłoby o jakimś realnym planie uzyskania lepszego wyniku.
Dzisiaj w dzienniku „Polska” czytam, że Olechowski już nie ma pieniędzy na kampanię. A przecież kampania jeszcze się nie rozpoczęła. To Olechowski był jednym z dwóch najpoważniejszych kandydatów na „tego trzeciego”.
Paweł Piskorski, przewodniczący SD, w rozmowie z "Polską" mówi, że nie może zapewnić Olechowskiego, iż jego partia wesprze go finansowo. "Jesteśmy w sytuacji, w której majątek partii wciąż nie został sprzedany, więc nie dysponujemy pieniędzmi. A wciąż jest kryzys finansowy i na rynku nieruchomości niełatwo teraz coś sprzedać. To nie jest kwestia mojej dobrej czy złej woli, ale możliwości - mówi Piskorski. Na razie Andrzej Olechowski swoją kampanię przedwyborczą finansuje z własnej kieszeni. Robert Smoleń - koordynator przygotowań do kampanii wyborczej byłego szefa MSZ - mówi, że jedyne koszty, jakie ponoszą w kampanii przedwyborczej, to koszt biletu kolejowego albo paliwa do samochodu" - czytamy. Trudno uwierzyć, ze ktoś bez pieniędzy, ktoś komu odpadł główny filar, który miał tworzyć kampanię, - czyli Stronnictwo Demokratyczne, Paweł Piskorski i pieniądze ze sprzedaży majątku tej partii - jeszcze odegra jakąś rolę.
Drugim kandydatem na „tego trzeciego” jest Jerzy Szmajdziński. Ale z kolei w „Gazecie Wyborczej" możemy przeczytać duży tekst o tym, że w SLD „nie ma dziś pary” do walki. „SLD jest partią w rozsypce. Bez intelektualnego fermentu, bez pomysłu, jak powrócić do pierwszej ligi. Za to z głębokimi podziałami po walce dwóch liderów o przywództwo” – piszą Dominika Wielowieyska i Agata Nowakowska. Czy taka partia może skutecznie wypromować swojego kandydata?
Szkoda, ale wygląda na to, że warto interesować się dwoma głównymi kandydatami. Liczą się się oni, a potem długo, długo, długo, długo nic.