Po roku śledztwa, sprawdzeniu wielu tropów i wykorzystaniu najnowszych technik śledczy skapitulowali i umorzyli sprawę śmierci Lecha Grobelnego. – Wszystkie dowody wskazują na to, że do jego śmierci przyczyniły się osoby trzecie. Jednak z powodu niewykrycia sprawców umorzyliśmy śledztwo – mówi „Rz” Renata Mazur, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Motyw zbrodni: zemsta, rozliczenia finansowe czy może przypadkowa kłótnia – pozostaje tajemnicą.
Lech Grobelny – przed laty szef Bezpiecznej Kasy Oszczędności, w której pieniądze stracili drobni ciułacze – zginął od rany kłutej zadanej nożem w klatkę piersiową. Jego zwłoki strażnicy miejscy znaleźli w kwietniu zeszłego roku w pawilonie handlowym na warszawskim Bródnie, gdzie mieszkał. Wezwali ich sąsiedzi zaniepokojeni uporczywym miauczeniem kota. Sekcja zwłok wykazała, że Grobelny zmarł pięć dni wcześniej.
Prokuratura na początku miała wątpliwości, czy jest to zabójstwo, czy może nieszczęśliwy wypadek. W mieszkaniu znaleziono nóż bez śladów krwi, ale nie wykluczano, że tkanka tłuszczowa wyczyściła ostrze, gdy nóż się wysuwał, bo Grobelny był otyły. Późniejsze ekspertyzy nie pozostawiły wątpliwości: Grobelny został zamordowany, a zabójca wytarł nóż. Śledczy zarządzili wiele badań w nadziei, że trafią na trop mordercy.
– Badania biologiczne, mechanoskopijne i z zakresu genetyki – wylicza Renata Mazur. – Został sporządzony też rys psychologiczny zdarzenia, czyli analiza tego, jak mogło dojść do śmierci. O szczegółach nie mogę mówić, bo umorzenie jest na razie nieprawomocne.
Z informacji „Rz” wynika, że najbardziej prawdopodobna wersja mówi, iż Grobelny sam wpuścił przyszłego zabójcę, którego zapewne znał. – Drzwi do pawilonu były otwarte, a z relacji sąsiadów i matki Grobelnego wynika, że dokładnie je zamykał, był ostrożny i nie każdego wpuszczał – mówi jeden ze śledczych.