– Dyrektor zachowuje się, jakby park był jego prywatnym folwarkiem – twierdzi kilkunastu pracowników z ok. 40-osobowej załogi leżącego na Pojezierzu
Łęczyńsko-Włodawskim Poleskiego Parku Narodowego, słynącego z bagien i torfowisk. Oskarżają go o nepotyzm, mobbing i dyskryminację.
– Zastraszanie to standardowa metoda zarządzania zespołem przez dyrektora. Także wydawanie poleceń krzykiem i obrażanie pracowników przez jego żonę – mówi Jacek Misztal. Trzy miesiące temu dostał wypowiedzenie z pracy. Oficjalnie z powodu utraty zaufania dyrektora, ale jego zdaniem przyczyna jest inna. – Jako przedstawiciel załogi wielokrotnie sprzeciwiałem się zwolnieniom i szykanom pracowników – twierdzi Misztal, który niedawno bronił jednego z kolegów w sądzie pracy. – Dyrektor proces przegrał, wkrótce potem straciłem pracę.
– To bezpodstawne zarzuty. Atmosfera w pracy jest dobra – przekonuje „Rz” dyrektor PPN Dariusz Piasecki, który w parku pracuje od 1990 r., a kieruje nim od 12 lat. Lecz co innego wynika nie tylko z rozmów „Rz” z pracownikami, ale i ze sterty skarg, które trafiały do dyrektora PIP, a ostatnio Ministerstwa Środowiska. W piśmie jednego z pracowników PPN do szefa resortu Macieja Nowickiego czytamy: „Pracownicy niewygodni są szykanowani lub usuwani z pracy”.
Kilka tygodni temu ministerstwo przeprowadziło kontrolę w parku. Z jej ustaleń, do których dotarła „Rz”, wynika, że po objęciu stanowiska Piasecki bez konkursu zatrudnił w PPN żonę, a sześć lat temu awansował na stanowisko kierownika Gospodarstwa Pomocniczego przy PPN. – Uważam, że nadaje się na to stanowisko – mówi „Rz” Piasecki.