– Złożyłem wypowiedzenie. Dochodziły do mnie sygnały, że mogę wylecieć z armii za nagrywanie kolegów. Obawiałem się o emeryturę – tłumaczy "Rz" chor. Warchocki.
Ppłk Tomasz Szulejko, rzecznik dowódcy Wojsk Lądowych, wyjaśnia: – Pan chorąży rejestrował rozmowy w tzw. strefie bezpieczeństwa, czym złamał przepisy. Dowódca pułku powiadomił o tym fakcie Żandarmerię Wojskową i Służbę Kontrwywiadu Wojskowego.
Podpułkownik zaprzecza, by Warchockiemu groziło odebranie przywilejów emerytalnych. – Taka rzecz może nastąpić tylko w skrajnych przypadkach. Nie wydaje mi się, by tak było tym razem. Ale trzeba wyjaśnić sprawę i rozważyć, jak zakwalifikować czyn, którego dopuścił się chorąży – podkreśla.
Na początku września ujawniliśmy, że w 56. Pułku Śmigłowców Bojowych szkolenie pilotów odbyło się tylko na papierze, a dokumentację sfabrykowano. Przedstawiliśmy stenogramy z rozmów żołnierzy, które Warchocki nagrał ukrytym dyktafonem. – Nie chcę milczeć, bo tu chodzi o bezpieczeństwo – tłumaczył.
Jeszcze w dniu publikacji na polecenie szefa MON Bogdana Klicha powołano komisję do zbadania sprawy. Zespół szybko orzekł, że afery nie było. Za to o Warchockim napisano w raporcie, że wielokrotnie groził swym dowódcom i że należy go wysłać przed komisję, która zweryfikuje jego przydatność w armii, bo często brał zwolnienia lekarskie.