W ostatnich dniach przepychanki o pieniądze są głównym elementem kontaktów między Magdaleną Ogórek a władzami SLD. Gdy Leszek Miller zaproponował jej kandydowanie, obiecał spory budżet wyborczy – 3 mln zł. To znacząca kwota dla tej partii. Według ostatnich sprawozdań finansowych, dotyczących 2013 r., SLD uzyskuje rocznie przychody sięgające 10 mln.
Przy wydatkach rzędu 3 mln zł Ogórek co prawda nie byłoby stać na kampanię tak efektowną jak w przypadku jej konkurentów z Platformy i PiS – którzy dysponują budżetami rzędu 10 mln zł – ale górowałaby nad innymi kandydatami. Większość z nich dysponuje kwotami rzędu kilkuset tysięcy złotych.
Tyle tylko, że Ogórek owych 3 mln nie dostała. Od momentu kiedy Miller ogłosił ją jako kandydatkę, kampanijny budżet systematycznie topniał – najpierw do 2 mln, potem do 1,5 mln i 1 mln, by wreszcie sięgnąć niespełna 0,5 mln zł. Uzasadnienie – partia nie ma gotówki i musi zaciągnąć kredyt, a banki nie są chętne do pożyczania lewicy milionów.
Przez ostatnie tygodnie te malejące kwoty były przedmiotem awantur, które Ogórek robiła politykom z władz SLD. A oni trzymali ją w szachu, bo nie przelewali na jej konto wyborcze ani złotówki.
W minionym tygodniu zapytaliśmy sztab Ogórek, z czego są finansowane jej wyjazdy, skoro konto świeci pustkami. „Nie ma obowiązku, by partia od razu przelała środki na komitet, jeśli komitet może pozyskać finanse również w drodze dobrowolnych wpłat od osób chętnych i takie wpłaty są" – przekonywał rzecznik sztabu Tomasz Kalita. Wpłaty od wyborców to jednak zazwyczaj niewielkie kwoty i żaden poważny kandydat nie poradzi sobie bez pomocy partii – stąd naciski Ogórek na SLD. Według naszych informacji kilka dni temu po kolejnej awanturze o pieniądze napięcie między kandydatką a władzami partii sięgnęło zenitu i szefostwo SLD zaczęło rozważać wycofanie jej poparcia. W praktyce zmusiłoby to Ogórek do rezygnacji z wyborów, bo bez struktur SLD nie zbierze wymaganych 100 tys. podpisów i nie ma żadnych możliwości zdobycia finansowania.