Jarosław Kaczmarek od jedenastu lat mieszka w Wielkiej Brytanii. Na wakacje do Polski przyjechał z dwoma synami. O 6.15 rano do drzwi mieszkania, w którym przybywał, zadzwonił dzwonek. Mężczyzna otworzył drzwi i zobaczył, że po drugiej stronie zamaskowany antyterrorysta celuje do niego z broni.
Mężczyznę powalono, skuto w kajdanki i przewieziono na komisariat. Podczas zatrzymania pozostali fukncjonariusze dokładnie sprawdzili mieszkanie. Obecni w jednym z pokoi synowie pana Jarosława myśleli, że są świadkami napadu.
– Zażądałem nakazu rewizji. Powiedzieli, że jak się nie uspokoję, też mnie zakują w kajdanki. Skonfiskowali laptopa syna, telefony komórkowe i karty SIM. Jarek leżał na podłodze w samych spodenkach. Kazali mu założyć koszulę i pod bronią, jak groźnego bandytę, wyprowadzili na parking przed blokiem. Tam stały ich samochody. Wsiedli z synem do busa na cywilnych numerach rejestracyjnych - relacjonuje zdarzenie ojciec mężczyzny w rozmowie z Expressem Ilustrowanym.
Na komisariacie mężczyzna dowiedział się, że jest podejrzany o kradzież 8 milionów złotych z konwoju pieniędzy. Do niecodziennego skoku doszło 10 lipca w Swarzędzu pod Poznaniem. Złodziej precyzyjnie zaplanował skok zatrudniając się wcześniej w firmie ochroniarskiej pod fałszywym nazwiskiem. Czytaj więcej
Pan Jarosław poinformował, że zatrzymano niewłaściwą osobę. Funkcjonariusze nie uwierzyli w jego wersję i dopiero następnego dnia zwolniono go do domu. Po nocy spędzonej w areszcie pan Jarosław usłyszał od jednego z policjanów, że doszło do pomyłki.