Zarówno w „Rzeczpospolitej", jak i w „Gazecie Wyborczej" na okładkach przeczytamy o ostatniej decyzji prezydenta Dudy: chce dwóch referendów. Pierwsze, zarządzone przez Komorowskiego, ma się odbyć 6 września, drugie – które jest ukłonem w stronę PiS – 25 października razem z wyborami parlamentarnymi. Czemu PiS miałby skorzystać na referendum? Ułatwi to partii prowadzenie kampanii wyborczej (jedno z pytań dotyczy obniżenia wieku emerytalnego, za czym jest PiS, a sprzeciwia się temu PO). Jest jeszcze drugi argument: na październikowe referendum musi zgodzić się Senat, a tam większość ma PO. Jeśli więc Senat się nie zgodzi, PO może narazić się wyborcom. I na to właśnie liczy PiS.

Prezydent Duda twierdzi, że zorganizowanie kolejnego referendum przy okazji wyborów parlamentarnych będzie tańsze, nie trzeba będzie bowiem powoływać odrębnych komisji, a ich członkowie dostaną jedno wynagrodzenie, tyle, że nieco wyższe. Tylko czy stać nas na finansowanie w ten sposób kampanii wyborczej PiS? Bo Duda decyzją o referendum daje wyraźny sygnał, że jest po stronie swojej poprzedniej partii. I angażuje się w jej kampanię wyborczą. Niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że w tej wojnie wyborczej chodzi nie o obywateli i finanse państwa, ale głównie o to, by zaszkodzić konkurentom politycznym.

Tym, którzy mają dosyć polityki, polecam tekst w „Rzeczpospolitej" o tym, co zrobić ze znalezionym skarbem, np. na dnie Wisły, w której stale ubywa wody i zaczyna odsłaniać przeróżne znaleziska. A tym, którzy żyją w związkach partnerskich polecam lekturę adwokata rodzinnego: okazuje się, że jeszcze za życia musimy zadbać o to, by partner lub partnerka mogli dziedziczyć po naszej śmierci.