Taką informację przestawił w poniedziałek w Bloemfontein w RPA obrońca Janusza Walusia Roelof du Plessis. Przed tamtejszym Najwyższym Sądem Apelacyjnym odbyła się kolejna rozprawa w sprawie zwolnienia warunkowego Polaka, który w 1993 r. zastrzelił czarnoskórego przywódcę komunistów Chrisa Haniego.
Janusz Waluś wyemigrował z Polski przed stanem wojennym. Prowadził w RPA wytwórnię wyrobów szklanych. Nie godził się na demontaż apartheidu. Zdecydował się zastrzelić Haniego, by zatrzymać przemiany. Chciał wywołać wojnę domową, a skończyło się na zamieszkach, w których zginęło 70 osób. Broń Polakowi dostarczył polityk Clive Derby-Lewis. Obu skazano na karę śmierci, a wyrok zmieniono na dożywocie.
Derby-Lewis wyszedł na zwolnienie warunkowe w 2015 roku (zmarł rok później). Waluś mógł opuścić więzienie w Pretorii już przed rokiem. Decyzję o zwolnieniu podjął wówczas sąd w Tshwane. Ministerstwo Sprawiedliwości RPA złożyło jednak apelację, która została rozpatrzona 5 maja przez sąd Bloemfontein. Wówczas odroczono posiedzenie, a kolejna rozprawa odbyła się w poniedziałek.
W ciągu 24 lat, które Waluś spędził w więzieniu w RPA, na wolność wyszli sprawcy wielu zbrodni politycznych. Skąd problemy ze zwolnieniem Walusia? Nie pomaga mu to, że w RPA kultywowana jest pamięć o Hanim. Przed sądem w Bloemfontein demonstrowała zresztą w poniedziałek grupa działaczy partii komunistycznej. Po drugie, zdaniem wielu południowoafrykańskich polityków nie powiedział on całej prawdy o zamachu przed działającą w latach 90. Komisją Prawdy i Pojednania.
Brak skruchy Walusia był w poniedziałek przywoływany przed sądem, który ostatecznie wstrzymał się z decyzją. Media w RPA za najważniejszą wiadomość uznały informację o możliwej deportacji. Obrońca Walusia powiedział, że stosowne dokumenty trafiły do dyrektora więzienia w Pretorii.