Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że kwestie polityki zagranicznej stają się przedmiotem rozgrywki wewnętrznej. Zarówno strona rządowa jak i opozycyjna nie mają skrupułów przed rozgrywaniem problemów dyplomatycznych tak, by uderzyć w politycznego przeciwnika. Ale list byłych ambasadorów RP, którzy powołali specjalny zespół do monitorowania polskiej polityki zagranicznej, w sprawie zeszłotygodniowych wydarzeń w Tel Awiwie to jednak nawet na tym tle wydarzenie wyjątkowe.
Oto bowiem w sytuacji fizycznego ataku na polskiego ambasadora Marka Magierowskiego, byli ambasadorowie, którzy wszak reprezentowali nie opozycję, ale państwo polskie w różnych innych stolicach, stanęli... przeciwko polskiemu ambasadorowi oskarżając go o to, że nie dość, że jest winien przecieku do mediów w tej sprawie, to jeszcze w dodatku wykorzystał sprawę do tego, by, jak to określono, zagrać żydowską kartą tuż przed wyborami.
Czytamy w ich oświadczeniu: „Fakt, że incydent w Tel Awiwie został upubliczniony i skomentowany przez najwyższe osobistości w państwie świadczy, że rządzące środowiska polityczne postanowiły zagrać „kartą żydowską” w przededniu wyborów”. Zgoda, być może nie powinno być tak, że do takiego incydentu odnosi się i polski premier i prezydent. To fatalna maniera, że to każdej sprawy odnoszą się najważniejsze osoby w państwie, jakby trwała jakaś licytacja, kto lepiej broni polskiego interesu. Czasami ma to tylko taki efekt, że sprawom nieistotnym nadaje się nieproporcjonalnie duży rozgłoś. Wystarczyłaby nota MSZ, wypowiedź ministra. Nie ma co podnosić tego wydarzenia do tak wysokiej rangi.
Ale nie zmienia to faktu, że ambasadorowie stawiają tezę, że to strona polska dokonała przecieku? Skąd to wiedzą? Dlaczego uznają z góry, że to strona polska jest winna? Z naszych informacji wynika bowiem, że w pierwszym tekście w izraelskiej prasie opisującym zajście, „Jedijot Acharonot”, znalazły się fakty opisane w korespondencji między polską ambasadą a izraelskim MSZ. Na przykład nie było w tym tekście informacji o tym, że Magierowski został opluty. Informacji tej nie było w początkowej komunikacji ambasady z izraelskim MSZ, w którym poinformowano o fizycznej i werbalnej napaści na naszego ambasadora. Nikogo za rękę nie udało nam się złapać, ale powyższe raczej nie uprawdopodabnia tezy o tym, że przeciek poszedł ze strony polskiej. Dlaczego ambasadorowie w dodatku piszą, że opluty został samochód, skro opluto samego ambasadora?
I na tak wątłych przesłankach ambasadorowie wyciągają wniosek, w obecnej sytuacji strona polska nie ma racji, że to strona polska jest agresorem, choć to przedstawiciel naszego kraju został zaatakowany. Dziwne to pojęcie o dyplomacji, jeśli były dyplomata z góry zakłada, że rację ma druga strona a nie jego kraj. I to wyłącznie z powodów niechęci do partii rządzącej. A wiemy, że temperatura sporu po drugiej stronie, w Izraelu, jest bardzo duża i nie brakowało ostatnio prowokacji z tamtej strony. Ale byli dyplomaci wolą wybielić drugą stronę i orzec, że za wszystko odpowiada Polska. Może to nie strona rządowa gra „żydowską kartą”, ale starają się to robić jej przeciwnicy?