Rządy prawicy nie zatrzymają marszu społeczeństwa w lewo, wręcz przeciwnie, będą to zjawisko wyłącznie wzmacniały, sprawiając, że rozdźwięk między władzą a społeczeństwem może się pogłębiać.
Skąd taki wniosek? Przede wszystkim wynika to z nieporadności obozu rządzącego w budowaniu narracji. Pozytywne wzorce narodowej dumy zastąpiono przesiąkniętą resentymentami, narodowymi kompleksami propagandą telewizji publicznej. Jeśli szczytem kultury, na który wydajemy ekstra 2 miliardy złotych z budżetu, ma być sylwester marzeń Jacka Kurskiego, to znaczy, że prawa strona kapituluje przed stworzeniem alternatywnej dla dominującej w kulturze masowej – szczególnie tej pochodzącej z USA – narracji progresywistyczno-permisywistycznej.
Jeśli twarzą konserwatywnej kontrrewolucji PiS uczyniło ministra nauki i edukacji Przemysława Czarnka, to znaczy, że pogodziło się z tym, że nie będzie odgrywać żadnej kulturotwórczej roli. Będzie się skupiać na symbolach, na sztafażu, na historyczno-religijnych rekonstrukcjach, ale nie będzie mieć mocy oddziaływania. Znakiem rozpoznawczym Polski stanie się wielokrotnie opisywana przez Annę Słojewską, brukselską korespondentkę „Rzeczpospolitej", walka z pojęciem gender w unijnych dokumentach, co – jak ujawnił „Dziennik Gazeta Prawna" – wynika z oficjalnej instrukcji polskiego MSZ. PiS będzie w ten sposób dawało świadectwo przywiązania do własnych wartości, a zarazem swej nieskuteczności. Przemian obyczajowych Zachodu nie cofnie, a cenny polityczny i negocjacyjny kapitał będzie marnowany na sprawy o czysto symbolicznym znaczeniu. Pomysł ten jest mniej więcej tak samo trafiony jak ten, by dodawać do programu szkolnego nauczanie Jana Pawła II. Niby z punktu widzenia konserwatywnych wartości nie jest to takie absurdalne, ale równocześnie skazane na porażkę. I obróci się przeciw autorom tych koncepcji, które zostaną ośmieszone. Bo to właśnie jest największe „osiągnięcie" ostatnich lat PiS – ośmieszanie wartości. Im bardziej w sferze politycznej PiS będzie do nich nawiązywało, tym większa niechęć wobec rządu PiS będzie się przekładała na sprzeciw wobec tego światopoglądu.
Warto zwrócić uwagę jeszcze na otoczenie międzynarodowe. Podczas prezydentury Donalda Trumpa PiS jeszcze mogło myśleć o tym, by pod rękę z nim prowadzić krucjatę kulturową. Po wygranej i inauguracji lewicowego liberała, jakim jest Joe Biden, otoczenie międzynarodowe będzie znacznie mniej chętne do ruchów walki narodowego populizmu o przetrwanie po przegranej Trumpa.
Największym paradoksem jest jednak to, że PiS zapowiada krucjatę w chwili, gdy najcięższe kłopoty przeżywa Kościół katolicki. Z jednej strony wracają nierozliczone zbrodnie pedofilii, z drugiej Kościół został bardzo mocno uderzony pandemią. Duża część protestów po decyzji TK w sprawie aborcji 22 października kierowała swoje ostrze właśnie przeciwko Kościołowi. I gdy Polacy do tego Kościoła podchodzą najchłodniej w historii, PiS ustami ministra Czarnka chce ogłaszać katolicką kontrrewolucję. To się nie może dobrze skończyć.