Najlepszym dowodem jest smutna historia przygotowań do obchodów 30. rocznicy Sierpnia '80.

Zapowiadany wielki show z udziałem Bono czy Boba Dylana zamienił się w lokalną imprezę z udziałem artystów dużo mniej znaczących. Obiecane przez rząd pieniądze stopniały niemal o połowę (z 20 do 11 milionów złotych) – pewnie dlatego, że huczna rocznica była oczkiem w głowie rządu, gdy planowano ją jako symboliczny start kampanii kandydata PO w jesiennych wyborach prezydenckich. A gdy się okazało, że Platforma Obywatelska już ma swojego prezydenta, bo wybory odbyły się wcześniej, uroczystości w Trójmieście nagle straciły na rozmachu, atrakcyjności i splendorze.

Rocznicową mizerię próbuje się tłumaczyć polskim piekiełkiem politycznym: że winna jest "Solidarność", bo zbyt pisowska, że Wałęsa obrażony za publikacje IPN i zbyt małą liczbę miejsc, w które został zaproszony, że trzeba oszczędzać, bo kryzys. Ale gdyby rząd naprawdę chciał wielkiej imprezy z udziałem znanych światowych polityków, toby ją zorganizował. Gdyby "Solidarność" naprawdę myślała o uczczeniu Lecha Kaczyńskiego, to stanęłaby na głowie, by godnie uczcić rocznicę Porozumień Sierpniowych, których przecież zmarły prezydent był współautorem. Gdyby Lech Wałęsa potrafił się wznieść ponad osobistą niechęć do byłych kolegów i następców, przyjąłby zaproszenie na uroczystości.

Tymczasem w wyniku połączenia bałaganu, zaniechania, czasem złej woli, czasem może głupoty wielka rocznica nikogo dziś nie cieszy. Ani rządu, ani opozycji, ani "Solidarności", ani weteranów. Dobrze chociaż, że zwykli Polacy będą mogli ją świętować na niezliczonych lokalnych piknikach, koncertach i uroczystościach – na przekór wielkiej polityce, a może po prostu obok niej.