Dotychczas bowiem PiS umiejętnie grał na czas: powoływał w Sejmie zespół ekspertów, którzy mieli wydać opinię do opinii Komisji Weneckiej, zapraszał opozycję na spotkania do marszałka Sejmu, składał projekt nowej ustawy, która uwzględniała część postulatów zagranicznych ekspertów.
W ostatnich dniach partia Jarosława Kaczyńskiego nasiliła działania. Teraz można zrozumieć dlaczego. Jeśli polska dyplomacja przewidywała, że Komisja Europejska zamierza z Polską zacząć grać ostrzej, PiS mógł chcieć pokazać, że robi wszystko, by przezwyciężyć kryzys.
Zaostrzenie tonu Brukseli nie powinno dziwić. Postępowanie w sprawie kontroli praworządności w Polsce wszczęto w połowie stycznia. Cztery miesiące później KE postanowiła przejść do drugiego etapu, zwłaszcza że sytuacja wokół Trybunału nie tylko się nie poprawiła, lecz wręcz zaostrzyła. Rząd nie opublikował bowiem – czego domagała się Komisja Wenecka – wyroku z 9 marca. Na dodatek TK wydał kilka orzeczeń, które zostały przez Warszawę zignorowane, i groźba chaosu prawnego w Polsce stała się realna.
Tyle że mówiąc „sprawdzam", Bruksela sporo ryzykuje. Wyobraźmy sobie, że polski rząd nie zastosuje się do zalecenia, które KE mu przedstawi. Jeśli Komisja przejdzie do trzeciego etapu i będzie próbowała np. odebrać Polsce prawo głosu, postawi na szali swój autorytet. Jeśli Węgry dotrzymają słowa i w czasie głosowania w Radzie Europejskiej obronią Polskę, będzie to jasny znak, że Bruksela jest bezradna wobec państw, które – jej zdaniem – łamią unijne standardy. A to byłaby doskonała wiadomość dla wszystkich przeciwników UE, nie tylko w Polsce.