Kiedy podczas meczu Ligi Europy ze Spartakiem Moskwa pojawił się na dwóch trybunach (to ważne, że nie tylko na „Żylecie”) napis „Jazda z kurwami”, padł mit, że to tylko grupa najbardziej agresywnych kiboli bawi się na tym stadionie według własnych zasad, wznieca haniebne przyśpiewki, a reszta to normalni ludzie z dziećmi. I teraz te dzieci wraz z opiekunami ułożyły z czarno-białych kartonów drugą część tego wulgarnego napisu.
Czy ci ludzie wiedzieli, co układają, czy ich to bawiło? Trudno powiedzieć, być może poddali się po prostu dyktatowi „Żylety”, która rozciąga już swoje zasady na cały stadion. Przede wszystkim o tym, jaki napis powstanie, musiało wiedzieć kierownictwo klubu, bo takiej kartoniady nie mogą niepostrzeżenie sporządzić zielone ludziki.
Podwładni właściciela Legii Dariusza Mioduskiego najwyraźniej zaakceptowali ten pomysł z głupoty lub ze strachu przed kibolami. Dla normalnego warszawiaka to dowód, że stadion, który klub dostał w dużym stopniu w prezencie od miasta, staje się miejscem, które trzeba omijać z daleka, szczególnie z dziećmi.
Czytaj więcej
Po wyjazdowej porażce 0:1 z Wisłą Płock mistrz Polski zamyka tabelę, a Marek Gołębiewski pożegnał się z drużyną.
Legia to dziś wstyd stolicy, człowiek w jej szaliku spotkany wieczorem w parku budzi strach, nawet jeśli jest łagodny jak baranek, bo taka jest siła stereotypu wykuwanego na trybunach. Nie tak dawno pod moim domem stałem w covidowej kolejce po chleb, a kilka metrów za mną babcia z dzieckiem w szaliku i czapeczce Legii. „Fajny strój” – powiedziałem, a pani ze smutnym uśmiechem zapytała: „Jest pan pewien?”, z czego chyba można wnosić, że nie we wszystkim się z dziećmi zgadza.