Bo, gdy się jest prezydentem, nie można ot tak rzucić niemądrego pomysłu a następnie liczyć, że jakoś to będzie. W polityce wszystko wraca. I tak właśnie do głowy państwa wróciła jego inicjatywa referendum konstytucyjnego nabijając na niej przy okazji potężnego guza.
Problemem nie było wcale to, że Duda nie skonsultował wcześniej swej inicjatywy referendalnej z PiS. Jest prezydentem i ma prawo do własnych posunięć i inicjatyw. Problem w tym, że nie skonfrontował swego pomysłu ze zdrowym rozsądkiem, który natychmiast podpowiedziałby mu, że referendum ogólnokrajowe to nie jest coś na czym ktokolwiek w polskiej polityce dotychczas wygrał. I nie było od samego początku żadnych prognostyków, które by wskazywały, że w przypadku referendum prezydenckiego byłoby inaczej. Ani prezydent ani jego kancelaria nie wykonali pracy, która prowadziłaby do tego, żeby ta inicjatywa miała jakiekolwiek szanse powodzenia. Prace nad pytaniami referendalnymi przypominały towarzystwo wzajemnej adoracji. Złośliwi twierdzili nawet, że podczas tzw. konsultacji referendalnych rzadko się zdarzało, by wszyscy uczestnicy spotkań w różnych miejscach Polski nie byliby ze sobą na „ty”.
Duda zapłacił więc za prowadzenie niepoważnej polityki. Za niezbudowanie sensownego zaplecza politycznego. Za to, że nie potrafił się zdecydować, czy chce być prezydentem lubianym przez Polaków, czy przez Jarosława Kaczyńskiego. Raz starał się przypodobać jednemu a raz drugiemu, ale na dłuższą metę była to próba godzenia wody z ogniem. Raz prowokował PiS wetując ustawy, innym razem pokornie podpisywał nawet najbardziej kontrowersyjne przepisy. W efekcie gra prezydenta stawała się coraz mniej czytelna.
Przeciwnicy PiS i tak za nim nie przepadali, zwolennicy zaś, szczególnie rekrutujący się z tzw. Prawego Sektora, mieli coraz więcej pretensji.
Paradoksalnie jednak decyzja Senatu jest dla prezydenta Dudy ratunkiem. Znacznie łatwiej będzie mu przełknąć niewielkie upokorzenie, jakim jest odrzucenie jego wniosku, niż doświadczać znacznie poważniejszego kryzysu w przypadku frekwencyjnej katastrofy referendum. A bez ogromnego zaangażowania ze strony partii rządzącej katastrofa byłaby nieunikniona. PiS zaś nie miał żadnego interesu w inwestowaniu w okresie trojga wyborów sił i środków w inicjatywę, co do której powodzenia nie ma żadnej pewności. Tym bardziej zaś nie miał powodu robić prezentu Dudzie, który sprawiał mu ostatnio sporo kłopotów. Wszak zemsta zawsze najlepiej smakuje na zimno.