Rząd premiera Tuska z każdym miesiącem coraz bardziej stanowczo zmaga się z kierowcami próbującymi przedostać się z jednego krańca Polski na drugi, co od dawna graniczy z cudem, a od niedawna – z cudem Tuska.
Do Sejmu trafił właśnie przygotowany przez posłów Platformy projekt ustawy radarowej, po uchwaleniu której na polskich drogach będzie trzy razy więcej fotoradarów, i to połączonych w system pozwalający na błyskawiczną identyfikację i karanie sprawców wykroczeń. Na realizację tego ambitnego planu władze zamierzają wydać wiele milionów złotych, niechybnie przyczyniając się "do dalszego usprawnienia ruchu na polskich drogach".
Ale to niejedyny pożytek z budowy sieci fotoradarów. Za ich pomocą wyborcy z łatwością złapią też szefa rządu i zarazem lidera Platformy na ewidentnym przekroczeniu prędkości w realizowaniu przez polityków PO programu PiS. Jak bowiem inaczej ocenić pomysł zastawienia Polski radarami drogowymi w kontekście takiej, sformułowanej za czasów rządu Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedzi Donalda Tuska: "Tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi (...). Polacy mają być kontrolowani w każdym miejscu (...). To jest filozofia PiS".
Jeśli to jest filozofia PiS, to ciekawe, jaka w tej mierze jest filozofia PO? To pierwsze pytanie. A drugie brzmi tak: czy Platforma zna inną drogę do zapowiadanego przez siebie cudu – na przykład w sprawie przyspieszenia tempa i zwiększenia bezpieczeństwa poruszania się po polskich drogach – niż ta, po której nas wiedzie? Bo jeśli nie, to może taniej będzie w porę zawrócić?
Inaczej mówiąc: panowie, a nie prościej byłoby – zamiast chować się za fotoradarami – wziąć się wreszcie do pracy, czyli do budowania nowych, szerokich i bezpiecznych dróg?