Kontek polemizuje z moimi awanturami o cięcia w programach nauczania historii. Robi to kulturalnie, co jest dziś rzadkością. Ale teza zawarta w cytowanym tytule brzmi strasznie.
Po co dowodzić, jakie znaczenie ma historia dla młodego Polaka i obywatela, skoro Kontek odmawia rozmowy takim językiem? Bo – jak pisze – dziewczyna o nicku "natalia-12" wyznała w blogu, że nie wie, po co ma się jej uczyć? A to ją szkoła ma kokietować "modnymi ciuchami".
"Świat się zmienił i informacje, które atakują zewsząd uczniów, mają na nich znacznie większy wpływ niż lekcje" – orzeka Kontek. Ale jakie wnioski? Że wystarczy Internet z bezbłędną Wikipedią oraz mądre audycje w kanałach tematycznych telewizji? Że wygrają z tablicą i kredą?
Powiem coś niepopularnego. To od państwa oczekuję, aby w szkole były i przezrocza, i dostęp do Internetu, i ciekawie mówiący nauczyciel. To wszystko kosztuje. Ale chciałbym, aby polscy uczniowie, niechby i z irokezami na głowach albo w mundurkach, mieli gdzie się nauczyć pokory. #
Dystansu wobec migotliwego świata, wobec tak naprawdę zawodnej Wikipedii i nieraz bałamutnych programów w Discovery. Na pytanie: biedna szkoła lub żadna, odpowiadam: wolę już biedną. Na uwagę, że uczniowie się tam męczą, mówię: a dlaczego wszystko ma im się od początku ścielić do nóg?