Najpierw w kwietniu znokautował w drugiej turze wyborów prezydenckich starego wyjadacza i dotychczasowego przywódcę Petra Poroszenkę, a teraz zdobył parlament głównie przy pomocy kandydatów z jeszcze mniejszym doświadczeniem.
Czegoś takiego jeszcze w świecie demokratycznych wyborów nie było. Nie wiadomo, czy jest to wydarzenie specyficznie ukraińskie, czy też Wołodymyr Zełenski zapoczątkuje nowy nurt polegający na totalnym odrzuceniu elit politycznych po to, by podjąć próbę zbudowania kraju na innych podstawach. Ukraińcy nacisnęli na przycisk reset, mając nadzieję, że pojawi się nowy obraz: bez oligarchów.
Niewiadomych jest dużo. Niewiele można powiedzieć o zwycięskiej prezydenckiej partii Sługa Narodu. Czy to z grubsza prawica czy lewica? Czy po prostu partia władzy? I czy prezydent będzie w niej miał status świętego, czy też będzie się poddawał ocenie partyjnych kolegów?
Jak wpłynie na pracę Rady Najwyższej to, że znajdzie się w niej masa nowicjuszy, którzy nigdy nie podejmowali ważnych decyzji i nie wspinali się po szczeblach kariery w partii (bo jej nie było)? Każda instytucja, w tym parlament, potrzebuje nowej krwi. Ale nie wiadomo, jak sobie poradzi, gdy nowicjusze będą dominować.
Zełenski bierze teraz pełną odpowiedzialność za spełnienie nadziei ukraińskich wyborców. Nadzieje są olbrzymie, ocena jego działalności będzie proporcjonalna do oczekiwań. Zerwanie z niesprawiedliwościami systemu oligarchicznego, przede wszystkim znaczne podniesienie standardu życia i płac dla przeciętnego obywatela (co nowy przywódca obiecuje) – to niesamowicie trudne zadanie. Znaczna część Ukraińców w to uwierzyła. Nie ma powodu, by ich za to krytykować. Zełenskiemu trzeba dać czas na to, by pokazał, czy mając w ręku wszystkie narzędzia, umie przeprowadzić wielkie reformy – służące, zgodnie z nazwą partii i tytułem serialu, który go wylansował, narodowi.