Platforma zapowiadała, że sobota będzie przełomem, PiS miało zaś jedynie podsumować kampanię prezydencką i podziękować Andrzejowi Dudzie. Okazało się jednak, że pani premier przedstawiła... datę ogłoszenia programu (będzie to jesień), natomiast Prawo i Sprawiedliwość dokonało przełomu, ogłaszając, że jesienią kandydatem partii na premiera będzie Beata Szydło. W efekcie PiS gładko przeszło z kampanii prezydenckiej do parlamentarnej, PO zaś zmarnowała kolejną okazję, zachowując się tak, jakby miała czas, by kampanię wyborczą zacząć dopiero jesienią.
Premier Ewa Kopacz nie miała – poza kolejnym „przepraszam" – wiele do zaproponowania Polakom. Gdyby nie konwencja partii Jarosława Kaczyńskiego, impreza PO pozostawiłaby po sobie bardzo złe wrażenie. A tak, została zupełnie przykryta przez PiS.
Kaczyński pozornie nie zaproponował Polakom rewolucji. Wszak o tym, że zastanawia się nad zgłoszeniem Szydło na premiera, spekulowano od kilkunastu dni. Niemniej fakt, że do tego doszło, bardzo zmienia polską politykę, którą przez ostatnich dziesięć lat determinował spór Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim.
Tego pierwszego nie ma w Polsce od zeszłego roku, ten ostatni zaś po raz drugi zszedł na dalszy plan. I pokazał, że potrafi wyciągać wnioski z ostatniej kampanii wyborczej, która dowiodła, że bardziej umiarkowany, centrowy i stroniący od radykalizmu PiS jest w stanie skusić znacznie większą liczbę wyborców. PO, każąc po ośmiu latach rządów czekać na swój program kolejne dwa miesiące i znów strasząc partią Kaczyńskiego, po raz kolejny pokazuje, że wciąż nie rozumie, dlaczego przegrała ostatnie wybory.
Pewnym zgrzytem podczas konwencji PiS było tylko jednoznaczne poparcie przez Andrzeja Dudę kandydatury Szydło na premiera. Duda zapewniał, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. Choć całkowicie apartyjna prezydentura jest fikcją – Bronisław Komorowski zawsze, jak mógł, wspierał PO – prezydent elekt dał oręż do ręki swym przeciwnikom.