Pierwsza od 80 lat wizyta amerykańskiego prezydenta na Kubie, podczas której Barack i Michelle Obama zwiedzili uliczki starej Hawany, rozbudziła potężne oczekiwania. Dla USA korzyści z potencjalnego unormowania relacji z wyspą są duże: Kuba była niegdyś głównym importerem amerykańskich towarów.
84-letni Raúl Castro, obecny prezydent Kuby i większy pragmatyk niż jego brat Fidel (89), zdaje sobie sprawę, że Kuba musi stworzyć miliony miejsc pracy. I że sama nie jest w stanie za to zapłacić. Zależy mu na miliardach dolarów w amerykańskich inwestycjach – przy jednoczesnym utrzymaniu socjalizmu.
W praktyce jednak, pomimo wielkiego szumu, jaki wywołało ogłoszenie przez Obamę 17 grudnia 2014 r. ponownego nawiązania kontaktów dyplomatycznych z Kubą, wydarzyło się niewiele.
Dwa lata temu Obama zachęcał amerykańskie firmy telekomunikacyjne do „sprzedawania produktów pozwalających Kubańczykom na komunikację z USA i innymi krajami". Biały Dom mówił też o turystyce, żegludze i aplikacjach mobilnych. Od tego czasu na Kubę wybrało się 15 misji handlowych. – Trudno mówić o sukcesach – przyznaje John Kavulich z Kubańsko-Amerykańskiej Rady Handlowej i Gospodarczej.
Jedna mała amerykańska firma podpisała umowę na montowanie w porcie Mariel niewielkich traktorów dla kubańskich spółdzielni rolnych. I tyle. Okazuje się, że Kubańczycy najpierw prowadzą negocjacje z przedstawicielami amerykańskich telekomów, a potem kupują tani sprzęt od Chińczyków. I coraz wyraźniej widać, że transformacja gospodarki wyspy nie będzie łatwa.