A takie wrażenie można było odnieść po ubiegłym tygodniu. WIG20 stracił w ciągu niego ponad 2,5 proc., a w pewnym momencie był blisko przebicia psychologicznej bariery 2000 pkt. Dlatego też do nowego tygodnia na warszawskim parkiecie podchodzono zarówno z nadziejami, jak i obawami. Te pierwsze wiązały się przeświadczeniem wielu specjalistów, że akcje stały się już na tyle tanie, że przyciągną kapitał na giełdę. Z drugiej strony nad naszym rynkiem wciąż wisi wiele ryzyk (np. zbliżających się wyborów parlamentarnych), przez co ewentualne spadki też nie byłyby wielkim zaskoczeniem. Już jednak początek poniedziałkowej sesji pozwolił inwestorom odetchnąć z ulgą. WIG20 na stracie notowań zyskał 0,9 proc. Co prawda na niektórych rynkach wzrosty w pierwszych minutach handlu wynosiły prawie 2 proc., jednak i tak postawa Warszawy mogła cieszyć. Jak się jednak okazało był to tylko wstęp do tego co działo się na naszym rynku w kolejnych godzinach handlu. Te przyniosły zdecydowany atak popytu. WIG20 błyskawicznie zaczął nadrabiać poranne zaległości względem innych rynków. W pewnym momencie wskaźnik największych spółek naszego parkietu zyskiwał prawie 3 proc. Zamiast martwić się obroną 2000 pkt. realna stała się próba ataku na 2100 pkt. Tego poziomu jednak nie udało się sforsować. Chociaż i tak bilans poniedziałkowej sesji może robić wrażenie.