Stany Zjednoczone, rękami i głowami członków Zarządu Rezerwy Federalnej, walczą ze wszystkich sił z samospełniającymi się zapowiedziami rychłej recesji, z jednej strony rzucając do boju w obronie stabilności całego rynku finansowego setki miliardów dolarów, z drugiej zaś uparcie tnąc stopy. A chociaż głosy czołowych ekonomistów amerykańskich zdają się parafrazować słynne zdanie Marka Twaina, że „pogłoski o śmierci (dolara) są mocno przesadzone”, to jednak dolar wciąż tonie. Od początku roku w USA pracę straciło ponad 260 tys. osób, co podniosło stopę bezrobocia do 5 proc. Ludzie coraz mniej kupują, ograniczają swoją konsumpcję i gdy się z nimi rozmawia, tematy gospodarcze, notowania giełdowe, stopy procentowe i ceny nieruchomości są na pierwszym miejscu. Muszę przyznać, że to dosyć niecodzienna sytuacja jak na USA.
Brytyjczycy również przecierają oczy ze zdumienia, patrząc na skalę interwencji swojego banku centralnego, który dla poprawy płynności wpompował niedawno po raz kolejny do systemu bankowego 50 miliardów funtów.
Ten sam Bank of England, który po bolesnej, historycznej już, lekcji obrony funta odżegnywał się zdecydowanie od jakiejkolwiek akcji ratunkowej na rynku. Widać jednak, że kryzys finansowy zmienia swoje oblicze i przechodzi w kryzys konsumpcyjny. Rosną koszty utrzymania, drożeją żywność i energia, a więc następuje silny impuls inflacyjny, który przechodzi w żądania płacowe. Słaby funt nie tylko spędza sen z oczu naszym rodakom pracującym na Wyspach, ale głównie powoduje ponad 20-proc. wzrost cen surowców i żywności. Jak tak dalej pójdzie, inflacja na Wyspach Brytyjskich może wzrosnąć do 3 proc. na koniec roku, co zmieniłoby zasadniczo sytuację ekonomiczną, bowiem przez ostatnich 15 lat była ona najbardziej stabilna od zakończenia II wojny światowej.
Czyżby wobec tego na świecie sprawy się miały dużo gorzej, niż się o tym mówi, skoro trzy główne banki centralne: Fed, BoE i EBC, od początku kryzysu nie wahały się interweniować w skali niespotykanej do tej pory w historii? Zastanawiałem się już kilkakrotnie: co oni wiedzą (więcej), że uruchamiali i wciąż uruchamiają tak gigantyczne pieniądze na ratowanie płynności systemów finansowych? W końcu kto jak kto, ale to banki centralne mają jako pierwsze (jeśli nie jedyne) dostęp do wszystkich informacji z ksiąg banków, które nadzorują. Co nas czeka? Jakich działań można się spodziewać w kolejnych tygodniach i miesiącach?
Generalnie odnosi się wrażenie, że tak naprawdę nikt nic nie wie. Nawet najbardziej znani analitycy i ekonomiści największych światowych banków szukają jakichkolwiek punktów zaczepienia, aby móc budować prognozy, tyle tylko, że obecna sytuacja nie jest porównywalna z żadnymi kryzysami, które w ostatnich dziesięcioleciach przytrafiały się na rynkach finansowych. W dodatku zwykle miały one charakter krótkotrwałego wybuchu, po którym następowała poprawa nastrojów i stopniowe powracanie do równowagi.