Euro w Polsce nie będziemy mieli zbyt szybko, to pewne – wynika z toczącej się w kraju debaty. Ale nawet trudno jest określić, czy będzie to za kilka czy może kilkadziesiąt lat. W uściśleniu daty może pomóc najnowszy pomysł wicepremiera, ministra finansów Jacka Rostowskiego.
– Może powinniśmy sami sobie zasugerować własne kryteria gotowości wejścia do strefy euro, nie kryteria przystąpienia, ale takie kryteria gotowości – powiedział w piątek Rostowski.
I to bardzo spodobało się ekonomistom. Mniej przypadły do gustu szczegółowe propozycje samych kryteriów: określony poziom ratingów w porównaniu z przeciętną oceną w strefie euro, poziom długu publicznego niższy od obecnego czy stopa bezrobocia niższa o 2–3 pkt proc. od średniej UE.
Andrzej Bratkowski, członek Rady Polityki Pieniężnej, uznał jeszcze w piątek, że ten referencyjny poziom długu powinien wynosić 40 proc. PKB (wobec obecnych ok. 55–57 proc.). Jego zdaniem tak niski poziom zadłużenia w razie kryzysów dawałby nam pole do manewru.
– Proste szacunki wskazują, że doprowadzenie długu do poniżej 40 proc. PKB, akcentowane przez duet Rostowski – Bratkowski, nawet przy stale restrykcyjnej polityce, nie będzie możliwe przed 2022 r. – zauważa jednak Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Ten termin dałoby się przyspieszyć jedynie w przypadku likwidacji kosztów związanych z finansowaniem II filara systemu emerytalnego – dodaje.