Dni upływają mu na szwendaniu się z kolegami po osiedlu, rozróbach z miejscowymi Romami i kombinowaniu pieniędzy na mecz. Właśnie nadchodzi weekend i Robert znowu nie ma kasy na bilet. Zastanawia się, czy nie okraść sklepikarki, z którą ma romans.
Tymczasem z dala od familoków, na zamożnym osiedlu dziewczyna o imieniu Marta (Piechota) przygotowuje się do ślubu z synem wspólnika jej ojca w biznesie. Pana młodego zna od najmłodszych lat, ale go nie kocha. Wygląda na to, że młodzi mają się pobrać tylko po to, żeby zabezpieczyć rodzinne interesy.
Trzecim bohaterem jest Bartek (Hycnar), przed którym – po studiach – otwiera się szansa na zrobienie naukowej kariery. Musi tylko zadecydować, czy chce wyjechać na stypendium, czy zostać z dziewczyną, która zaszła w ciążę...
Maciej Pieprzyca nakręcił film przekorny. Z jednej strony jest to atut „Drzazg”. Choć fabuła rozgrywa się na Śląsku, wśród hałd i zamkniętych kopalń, opowieść nie jest utrzymana w czarnej tonacji. Tam, gdzie spodziewamy się dramatu, reżyser stawia na humor. Kino społeczne miesza z surrealizmem, bajką. Gra z oczekiwaniami widza. Z drugiej ten nadmiar pomysłów w końcu zaczyna irytować, bo okazuje się, że nic więcej poza stylistyczną wprawką się za nim nie kryje.
Trzy nowele zostały połączone na siłę. „Drzazgom” brakuje konceptu, który połączyłby wszystkie wątki w wyrazistą całość. Po prostu nie wiem, o czym Pieprzyca chciał zrobić film. O przełomowych wyborach trójki młodych bohaterów? O Śląsku? O wpływie przypadku na los człowieka? Czy tylko pobawić się wielowątkową konstrukcją? Dlatego po obejrzeniu „Drzazg” w pamięci pozostaje tylko kilka epizodów. Tymczasem drzazgi powinny boleć, uwierać, wbijać się pod skórę i nie dać widzowi spokoju po zakończonym seansie.